Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 202 —

kiedy pierwszy raz przyjechałem w te strony, okazał mi tyle uprzejmości i życzliwości.
— A jakże ona?
— Także mizerna, także zmieniona. Zmartwienie.
Napływ nowych gości przerwał tę rozmowę. Pan Topaz pośpieszył na powitanie; doktor i pan Seweryn z synem odsunęli się na stronę.
— Okropna wiadomość, doktorze.
— Przewidziana — odrzekł starowina; — w Warszawie poznali się od razu. Ja nie chciałem wierzyć do ostatniej chwili, to jest, jako serdeczny jego przyjaciel, nie mogłem się pogodzić z tą myślą. Jakby mnie pałką w głowę uderzył, nie sądziłem, że to pójdzie tak szybko. Gdzież Janek? gdzie pan Jan?
— Powinien już być — rzekł pan Seweryn. — Hipolicie — dodał, zwracając się do syna, — zobaczno, czy go gdzie nie widać.
Młody człowiek powrócił za chwilę.
— Nie, ojcze — rzekł; — niema go.
— Straszne wieści, okropne wieści! — mówił doktor — mam ochotę uciec z tego polowania.
— I cóż to pomoże tamtemu biedakowi?
— Nie pomoże, ale już powziąłem postanowienie. Jutro jadę do niego. Tak, nie jako lekarz, ma bowiem lepszych, lecz jako