Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 124 —

Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
— Byłam pewna — rzekła, — że cię tam zatrzymają, i nawet, jeżeli mam prawdę powiedzieć, dziwię się, że przyjechałeś tak wcześnie.
Nie odrzekł na to nic, przez cały wieczór mówił niewiele, był zadumany, roztargniony. Po herbacie, gdy pani Justyna wyszła, aby wydać polecenia karbowemu, który na to czekał, panna Anna zagadnęła brata:
— Czemu dziś jesteś taki zamyślony i małomówny? Słowa z ciebie wydobyć nie można.
— Zdaje ci się.
— Przecież widzę, że ci coś jest. Możeś znużony?
Uczepił się tej wymówki.
— Tak, tak — rzekł, — masz słuszność. Odzwyczaiłem się trochę od jazdy, a koń gorący... to mnie znużyło, a mam jeszcze spory kawałek drogi przed sobą.
— Chcesz wracać?
— Koniecznie. Wiesz, że stryj niedomaga i że jestem mu potrzebny.
— Zanocuj; odjedziesz jutro, po dniu. Teraz późno. Przecież i tu jesteś jak w domu. Sama sprzątam pokój, wyłącznie dla ciebie przeznaczony, a ty może nie wiesz nawet o tem, niewdzięczniku!
Położyła rękę na jego głowie i mówiła dalej żartobliwie: