Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —

Znosiłam cierpliwie rozmaite niedogodności: wilgoć, zimno, dym z pieców, ale tego jeszcze nie. Całe szczęście, że nie mam córek, gdyż musiałabym się wyprowadzić, albo natychmiast, albo od miesiąca, nie czekając kwartału. Państwo Kalińscy z trzeciego piętra niezawodnie tak będą musieli postąpić. To trudno, są pewne względy, wobec których... a kto ma córki, ten musi patrzeć na prawo i na lewo, przed siebie i za siebie. Czyż nie prawda, moje kochane panie?
— Przepraszam — wtrąciła pani Zenobia, — widzę, że tu coś zaszło.
— A naturalnie.
— Dziwne, nadzwyczajne rzeczy!...
— Ale co? Chciejcież panie powiedzieć co się zrobiło.
— Ładne rzeczy... bardzo ładne rzeczy!
— Widzi pani — rzekła malarka, zwracając się do pani Zenobii — wczoraj w złą godzinę wymówiłam.
— Co?
— Ano tak, do kogóż ja to mówiłam? oczywiście do pani... tak... tak... pani się dzielnie znalazła z owym fortepianem: nie chciała pani ustąpić rządcy... więc od razu powzięłam dla pani nadzwyczajną sympatyę... Podobała mi się pani ze swojej energii, no... więc opowiedziałam mniej więcej o wszystkich lokatorach tutejszych, jakich pani będzie miała sąsia-