Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 54 —

zboże? Ktoby zaś zboże siał teraz? Dawniej dobre były takie przesądy, ale dziś... za pół rubla masz korzec najpiękniejszej pszenicy zamorskiej, za dziesiątkę pud chleba, i jeszcze niektórzy piekarze, jako premium dla stałych odbiorców, dodają masło. Kto wobec tego będzie głupi bawić się w zboże?
— Więc to tak. Naturalnie, latifundyów już nie ma!?
— Eh! panie Adamie, nie bierz-że mnie na fundusz! Sam posiadasz największe latifundyum w okolicy i o latifundya pytasz. Że jesteś magnat, że się rozpierasz na całych pięciu włókach ziemi, to jeszcze nie racya, abyś miał drwić z człowieka, który wprawdzie posiada tylko półtorej włóki, ale, bądź-co-bądź jest obywatelem ziemskim i szlachcicem, od dwudziestu czterech pokoleń, biednie licząc.
— Ależ, człowieku...
— Za pozwoleniem, panie Adamie, nie od dziś już widzę, że jesteś pyszny i wywyższasz się nad drugich, dlatego, że masz szczęście.
— Ja, szczęście?
— To żeś onegdaj sprzedał nader korzystnie cały zbiór z plantacyi czosnku, żeś zgarnął do kasy ogniotrwałej tysiące, to cię wbija w dumę.
— Czosnku! Co ty mówisz?
— Nie przypisuj sobie zasługi, bo to podobno pachciarz tę myśli ci podsunął. Powiodło się nadspodziewanie, ale nie tryumfuj jeszcze,