Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —

— Przepraszam najmocniej — odrzekła matrona, — nie uwierzę, dopóki nie zobaczę... Ja go znałam, tego Stasieczka... znałam go dobrze.
— Owszem, służę pani, rzekł, podając jej ćwiarteczkę papieru.
— To ma być testament?
— Tak.
— To świstek jakiś, kwitek!
— Ma bezwarunkową ważność wobec prawa. Napisany własnoręcznie, przed czterema laty...
— Przed czterema! Jezu Chryste! Dajcież mi okulary! Niech przeczytam...
Podano szkła i dama drżącym głosem czytać zaczęła.
„Droga Andziu! Nikt nie wie kiedy umrze, więc piszę te słowa. Zostawiam wam folwark i polisę na piętnaście tysięcy.“
— Ubezpieczył się!?
— Tak pani.
„Na piętnaście tysięcy — czytała dalej. — To dla was. Wychowaj dzieci na uczciwych ludzi, i wspomijcie czasem o waszym Stanisławie. Życzę sobie, aby opiekunem przydanym moich dzieci był Konstanty X.
Pisanka, dnia 14 sierpnia 188...
Podpis.“
— Teraz pani wierzy?
— Wierzę.
Nastało milczenie, panowie szeptali po kątach.