Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 210 —

Dryndziarz popędził chude szkapy...
Panie nie śmiały się odezwać. Nigdy jeszcze pan B. M. Silberbaum nie wydawał się im tak stanowczym i groźnym.
— Felciu — odezwał się do żony.
— Co chcesz, Boleś?
— Czy może być gorący samowar?
— Dlaczego nie? — odrzekła. — Alboż nie ma naftowej maszynki?
— Czy jest w domu rumianek?
— Dlaczego nie ma być rumianek? Czy ci niedobrze?
— Okropnie!
— Boleś, może doktora?
— Nie, spoczynku... Ten człowiek ma źle w głowie.
— Kto, papo?
— Ten twój Szekspir. Znawca! Przedstawił aptekarza umierającego z głodu! Jedyny jeszcze interes, co jest prawdziwie dobry... co przynosi procent i ładny procent. Gdzie on widział takiego nędzarza? Cóż to aptekarz nie targuje za recepty, nie ma fabryki wody sodowej, nie sprzedaje od ręki różne maści, olejki, ziółka? Ile od samych naszych żydków zarabia. Pfe! to się nazywa komedya, to ma być majstersztyk? Czysty dom waryatów, szlachtuz i cmentarz! Hrabiego zabili, Romeo się otruła, Julia zakłóła się... pfe!
Pani Felcia przygotowała naprędce rumianek pan B. M. Silberbaum położył się do łóżka, pił