Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 161 —

— Dziękuję babci, z całego serca — rzekła — psujecie mnie swoją dobrocią...
— Czyż cię nie kochamy, moja sierotko; tak wcześnie straciłaś rodziców, więc któż ci ich zastąpi jeżeli nie my?
— Jadą! jadą! — oznajmił dziadek wchodząc do pokoju — widać światło na drodze. Pan Wincenty doskonale się sprawił, że ich tak prędko wydobył, a trzeba wam wiedzieć, że grobla koło starej cegielni, to niegodziwe miejsce. Co rok się staram, ażeby tę drogę skasowali, ale schodzi to jakoś... Już są koło bramy, tylko ich patrzeć... Ho, ho — dodał spojrzawszy na żonę i wnuczkę — cóż to za metamorfoza! Panie postrojone!...
— Trzeba się przecież było ogarnąć do ludzi — rzekła babka.
Na dziedziniec wtoczyła się wielka bryka, której niezgrabne kształty widać było z pokoju, w świetle kilku latarni; dziadek wyszedł przed dom na przyjęcie niespodziewanych gości. Zaczęło się od podziękowań i przepraszań za najazd nocną porą, za kłopot. Dziadek znów utrzymywał, że kłopotu niema żadnego, owszem, że mu ten wypadek dał miłą sposobność podejmowania w swoich progach tak miłych i rzadkich gości. Panie wzięły zaraz pod swoją opiekę panią Ewelinę, przyniesiono z bryki dwie ogromne walizy pełne sukien i wszelkich fatałaszków. Podczas gdy panie