Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —

Po kwadransie młody człowiek powrócił, blady i przerażony.
— Matko — rzekł z drżeniem w głosie, — tam bardzo źle, doktor tylko co wyszedł, nie robi żadnej nadziei, mówi, że lada chwila może nastąpić śmierć...
— Co ty mówisz?
— Może już w tej w chwili u nich żałoba... Tak ich niepodobna zostawić... Matko, chodźmy...
Kiedy syn z matką przyszli, w oficynie na pierwszem piętrze wszystkie okna były otwarte, widać było ruch niezwykły, słychać wybuchy płaczu. Na podwórku stała gromadka ludzi, na schodach kobiet kilka. Na pierwszy rzut oka poznać było można, że stało się coś ważnego.
Matka z synem udali się na piętro... Malarka, stojąca przed drzwiami swego mieszkania, rzekła:
— W tej chwili życie skończył; dobrze, że państwo przyszli, tam płacz i zmartwienie.
Pani Zenobia była jak nieprzytomna, ujrzawszy wchodzącą przyjaciółkę, wybuchnęła głośnym płaczem; panna Jadwiga, blada, zmizerowana przez długie czuwanie przy chorym, ledwie mogła trzymać się na nogach. Młody człowiek zbliżył się do niej, za rękę ujął, prostemi, ale z serca płynącemi słowy pocieszać zaczął.