Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lecz w takich momentach przychodziły mu na myśl czarne, wymowne oczy, zdawało mu się, że te oczy są smutne, że na aksamitnych rzęsach łzy drgają... że w oddaleniu znowuż ukazuje się owa delikatna jak przędza pajęcza, nitka nadziei. Chwytał tę nitkę, jak tonący za brzytwę chwyta i szedł do Borków słuchać srebrnego śmiechu Klaruni i poważnych słów pułkownika.
Pułkownik witał go uprzejmie a Klarunia wyciągała do niego rączkę białą.
Często tak było.
Teraz do różnych wstrząśnień, jakie Alfred przechodził, przybył czynnik nowy. — Rozmowa z bratową, z rozkosznego świata marzeń i najpiękniejszych nadziei sprowadzała go na grunt realny. — Przypominała mu że brat jego ginie, że majątek zagrożony ratować trzeba ożenieniem bogatem, że wreszcie ożenienie to jest jedynym środkiem zapewnienia mu egzystencyi bez troski, środkiem podtrzymania świetności rodu, pojętej w znaczeniu, w jakiem był zwykł dotychczas ową świetność pojmować. Po za tem wskazywała mu szczegół dotąd nieznany — miłość Natalci. Teraz przypominając sobie całe zachowanie się jej, zrozumiał wszystko, zrozumiał że w sercu tej dziewczyny zbudziło się uczucie, na które on wzajemnie odpowiedzieć nie może.
Czemuż te urocze, czarne oczy stanęły na drodze jego życia? Gdyby nie one, byłby się ożenił z Natalcią, byłby żył jak dotąd, podniósł świetność