Strona:Klemens Junosza - Wnuczka.djvu/11

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Ależ pani dobrodziejko, rzekł pan Ludwik przecież ja skoro pod dachem pani zamieszkam będę dla niej prawdziwie męzką opieką i w potrzebie...
    — W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego! zawołała wdowa czyż to ja w moim wieku jeszcze tam jakich opieków, mam potrzebować — siedemnaście lat z łaski pana Boga wdową jestem i żadnej opieki nie potrzebowałam, to i nie potrzebuję.
    — Nie chciałem obrazić szanownej pani dobrodziejki, ale przystąpmy do rzeczy, daję tysiąc dwieście i sprowadzam się jutro...
    To mówiąc pan Ludwik złożył zadatek, ukłonił się i wyszedł.
    Panna Ludwika przypatrywała mu się przez dziurkę od klucza.
    Weszła do salonu zarumieniona jak wiśnia i zapytała babci.
    — Prawda, jaki to porządny człowiek...
    — Od powietrza, głodu, ognia i takich porządnych zachowaj nas Panie, wyobraź sobie oświadczył mi się z opieką, ale powiedziałam mu takie verba veritatis, że mu aż w pięty poszło...
    — Ale, moja babciu, jaki on ładny.
    — Ludwisiu! Ludwisiu! zapytała zacna matrona w najwyższym niepokoju, może ty już co myślisz.
    — Ależ nie, kochana babciu, ja nic nie myślę, zkąd znowu?
    — Masz rację moje dziecko, to jakiś łobuz, obibok, zawalidroga... od powietrza, głodu ognia, zachowaj nas panie.