Strona:Klemens Junosza - Wnuczka.djvu/10

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Pokaż apartament...
    Stróż pokazał ładne trzy pokoiki, a potem rzekł:
    — To już teraz pójdziemy do gospodyni, bo rządcego tu nie ma, był, ale odumarł przeszłego roku na frybrę, i pani już drugiego nie przyjmowała, bez to, że te wszystkie rządce chorują na frybrę i trzeba ich chować swoim kosztem.
    Weszli do apartamentów pani Zagwoździńskiej. Zacna matrona w żółtym czepcu, siedziała na fotelu czyniąc od razu trzy rzeczy, robiła bowiem pończochę, trzymała na kolanach kota i czytała Ś-go Tomasza à Kempis.
    Skoro pan Ludwik wszedł, matrona porzuciła Ś-go Tomasza i pończochę, a kota bez ceremonji zruciła na dywan.
    Pan Ludwik skłonił się do samej ziemi i rzekł:
    — Wybaczy Szanowna Pani Dobrodziejka, że przerywam jej zajęcie, lecz przychodzę zapytać o cenę mieszkania na drugiem piętrze.
    — Tysiąc dwieście, mój panie, tysiąc dwieście, każą nam kupować proszki do rynsztoków i za pozwoleniem pana, do śmietników, dziś lepiej wziąść kij i torbę, torbę i kij mój panie, aniżeli mieć kamienicę, co wiosna trzeba malować, śnieg z dachu zrucać, meldunki utrzymać, gdzież ja biedna sierota mogę temu podołać?
    To mówiąc pani Zagwoździńska wybuchnęła głośnym płaczem...