Strona:Klemens Junosza - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Brawo radco! niech żyje pan Antoni, wiwat!
— I liczne kielichy zabrzęczały na nowo! — Było to w wigilję Bożego Narodzenia.
Pan Antoni, jak to już wiemy, dziedzic Zaszarganej Woli i gospodarz tej licznej kompanji, zapraszał do siebie wielu gości na ten dzień w którym myśliwi probują szczęścia i urządzał owe wspaniałe polowania, o których dziwne dziwy opowiada kronika prowincjonalna. Sąsiedzi, dygnitarze z okolicznych miasteczek, pan radca z guberni, dwóch wybladłych kuzynków z Warszawy, zjeżdżali się co roku, upijali na śniadaniu, dolewali na polowaniu, i kończyli przy kolacji, ażeby nazajutrz zacząć przy obiedzie.
Pan Antoni sławnym był z gościnności, pani Antoniowa zaś znakomicie przyrządzała smakowite potrawy, a Abram, poczciwy Abram, dostarczał zawsze wina i różnych innych potrzeb z miastesteczka, nie żądając za to gotówki, lecz kontentując się kwitkiem, który stosownie do pory roku realizoweł się sianem, okowitą, grochem lub kartoflami.
Nieoceniony był ten Abram, prawdziwy podskarbi, w swoim jak mówił powiecie „pomiędzy mojom szlachtom“.
Dziś było zupełnie to samo, a ponieważ prawa kościelne nakazują 24 Grudnia zachowywać wstrzemięźliwość od niektórych pokarmów, przeto raczono się śledziami, kawiorem, sardynkami, konfiturami, wybornem masłem i winem; bo trzeba przyznać że nasza szlachta jest bardzo nabożna,