Strona:Klemens Junosza - W głuszy leśnej.djvu/22

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Byleśmy tylko mogli...
    — O sądzę, że to nie będzie trudno. Niepodobieństw nie żądam. Widzę tu fortepian i nuty, w tym domu ktoś gra i śpiewa... Niechże nam zaśpiewa.
    Twarz młodej dziewczyny pokryła się gorącym rumieńcem...
    — W obecności pana — szepnęła — niepodobna.
    — A to dlaczego?
    — Pan jesteś wielkim artystą...
    — Nie. Ja jestem artystą wtenczas, kiedy gram. Niech pani widzi we mnie dobrego znajomego, towarzysza Artura jeszcze z ławy szkolnej.
    Dała się przekonać.
    Zażenowana, usiadła do fortepianu i dźwięcznym, metalicznym głosem zaczęła śpiewać rzewną, pełną prostoty piosenkę ludową. Z początku głos jej, pod wpływem obawy i wzruszenia, drżał trochę, lecz trwało to chwilę: wnet uspokoił się, wyrównał i brzmiał pełnemi, dźwięcznemi tony.
    Artysta, który prosił o piosenkę przez grzeczność, chcąc zyskać tą drogą sposobność do powiedzenia młodej osobie komplementu, usłyszawszy śpiew, zajął się nim, słuchał, a spojrzenie jego wyrażało podziwienie i zachwyt.
    — Ależ prześlicznie! — zawołał, gdy skończyła — cudownie. — Pani tu dłużej zostawać nie powinnaś, pani miejsce gdzieindziej...
    Spojrzała na niego zdziwiona.
    — Nie rozumiem pana — rzekła...