Strona:Klemens Junosza - Syn pana Marka.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdaj był wysłany — a stąd możemy łatwo przyjść do przekonania, że przywiósł pierworodka państwa Marków, i sprawunki ze sklepu.
Zapoznamy się później z tym młodym człowiekiem, który od najmłodszych lat okazywał szczególniejsze zdolności do rybołówstwa, rakołapstwa i bąkostrzelstwa, i dla tych sztuk wyzwolonych poświęcał naukę.
Obecnie jednak idźmy za myślami rodzicielki naszego bohatera, idźmy za temi dumkami, które jak nitki w ręku pracowitej prządki nawijają się na ostre wrzeciono. Wrzecionem w danym razie była przyszłość pierworodka.
Ta zawiła kwestya obserwowana przez pryzmat rodzicielskiego serca pani Markowej, przedstawiała się w kolorach jaskrawych i świetnych, ale jednak otoczonych mgłą jakiejś niepewności.
Kwestya synowskiego losu była w swoim rodzaju pewnem perpetuum mobile, nieprzestającem nigdy poruszać się w duchowej jaźni rodzicielki, i dającem jej powód do zastanawiań się, długich medytacyi i bezsennych nocy.
Nie mamy powodu mniemać, że pani Markowa była skłonną do rozmyślań w przedmiotach abstrakcyjnych, i nie mających związku z gospodarstwem domowem; ale też nic nie upoważnia nas do przypuszczeń, żeby kwestya synowska nie była jedną z największych kwestyi, jakie kiedykolwiek rozwiązywały się pod czepkiem pani Markowej.
Kwestya ta była tem ważniejszą, że łączyła się silnym węzłem z kwestyą losów całej młodej generacyi tego szczepu.
Bo chociaż nie śmielibyśmy posądzić pani Markowej o znajomość ułamków, matrona ta wiedziała jednak dobrze, że jeżeli Wólka w całości przedstawia nie wielką wartość dodatnią, to też Wólka podzielona przez ośm, i obciążona dożywociem rodziców, jest wielkością, jeżeli nie urojoną to ujemną, i korzyści przynosić nie mogącą.
Pani Markowa kombinując kiedyś w myśli ilość inwentarzy żywych, znajdujących się na gruncie Wólki i porównywając z ilością osobników rodziny, mających prawo do podziału, i czyniąc takowy podział w myśli, z uwzględnieniem praw żyjących rodziców, przyszła do takich rezultatów: że na każde z dzieci przypada jedna dziesiąta część konia wierzchowego, piąta cugowego, cały koń fornalski, 12½ owcy, 3¾ sztuk bydła rogatego, pół psa i 28 sztuk tego rodzaju inwentarza, którego miano niewiadomo z jakich logicznych powodów, nie przechodzi przez cenzurę towarzyskiej przyzwoitości.
Rozdzieliwszy w podobny sposób myślą grunta orne, łąki lasy, nieużytki, młyn i dochód z propinacyi, pani Markowa, przyszła do tego smutnego przekonania, że potomstwo jej nie tylko nie będzie mogło imponować Rotszyldom, ale nie zaćmi nawet bogactwem skromnej firmy handlowej: „Pinkus Apfel und drei Söhne“, w sąsiedniem miasteczku.
I któż się zadziwi, że pani Markowa od niejakiego czasu niemogła sypiać spokojnie... że przed dwoma miesiącami wyprawiła list do brata mieszkającego w Galicyi, i że obecnie siedzi zadumana, milcząca, a poczciwe niebieskie jej oczy zapatrzone w jakiś punkt oddalony, nie dostrzegają nawet, że tłusty bury kocisko, z uciętym ogonem, gospodaruje w śmietance troskliwie zebranej na przyjęcie ukochanego brata, pana kapitana Władysława Pomian Iskrzyckiego.
Marzenia Pani Markowej trwałyby dłużej jeszcze, przerwałyby się może dopiero z zachodzącem słońcem, gdyby nie gwałtowne