Strona:Klemens Junosza - Starościne uszy.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwaj adwersarze dobyli miecze,
I poszli na się sztuką krzyżową...
Już ramię Marka krwią barwną ciecze,
Lecz walczyć trzeba, rzekło się słowo!
Marek perswazji żadnej nie słucha,
Jeszcze staroście nie ściął pół ucha...
Nareszcie pałasz jak błyskawica,
Mignął staroście przy samej głowie,
A jednocześnie i wzrok szlachcica,
Spoczął na jednej ucha połowie...
Co przy starosty wielkiej łysinie,
Zostało niby przy starym garnku...
Starosta krzyknął: dość panie Marku,
Z ciebie i ze mnie krew dobrze płynie,
Podaj mi dłonie i będzie zgoda!..
Wnet Marek rękę do zgody poda,
I rzecze, by się dłużej nie wadzić,
I by to puścić w niepamięć głuchą...
Ja tu odcięte zakopię ucho,
By nasze waśnie na zawsze zgładzić, —
I później każdy szedł w swoją stronę.

Gdzie jest starosty ucho zasadzone,
Tam badyl wielki, wyrósł okrótny...
Każdy liść obraz ucha wierutny,
A kiedy wiatr nim z lekka poruszy,
To owe ludzkie trzęsą się uszy...
Jakby słuchały...
I rosną zawsze,
Strojąc się w kwiaty nad maki krwawsze,
A koląc niby największe osty...
A żadne bydlę tego nie ruszy,
I mocno wierzy cały lud prosty,
Że i wół ceni staroście uszy.“