Strona:Klemens Junosza - Sen pana Bartłomieja dziedzica Psiej-Wólki.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W sali jadalnej długi stół oczekiwał biesiadników, a Jasiek, ten sam Jasiek który dostał wnyki, ubrany w nowiuteńką liberję obcierał dla pośpiechu talerze rękawem, lub połą od fraka.
Cokolwiek nowego posiadał „Magazyn Nowości“ w mieście gubernialnem X, to wszystko spoczęło na głowie pani Bartłomiejowej, oraz na główkach Rózi i Fruzi...
Nareszcie chwila uroczysta nadeszła, goście zgromadzili się...
Pani czyniła honory domu, a kiedy pan Barnaba wniósł toast:
— Zdrowie pani Radczyni Dobrodziejki!
Wtenczas twarz jej przybrała kolor owej purpury, o której wspomina biblja.
Obiad skończył się o godzinie 4-ej rano.
Panny miały mnóstwo wielbicieli, a nawet jeden dzierżawca wyraźnie dawał do zrozumienia...
Ale cóż znaczy dzierżawca w porównaniu z Radczanką...
Mezaljans! na który nie pozwoliłaby żadna pani Radczyni w Europie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Wstań no duszko, już jedenasta,
— Daj mi spokój...
— Mówię ci wstań, masz wizyty...
— Zdrowie pana Jacka!
— Wstawaj-żeż niedołęgo! wszak dygnitarzom spać nie wolno.
Z temi słowy pani Radczyni, dotknęła pieszczoną rączką głowy swego małżonka, ten zaś otworzył oczy szeroko, i nieśmiałym głosem zapytał:
— Po cóż ja wstanę?
— A sesje.... wizyty... przyjęcia... spacery... bal... piknik... koncert... rachunki... resursa...
Pan Bartłomiej westchnął, i wstając powtarzał sobie...
Sesje... wizyty... spacery... koncert... piknik... resursa, a owies tymczasem djabli wezmą!!!
Poszedł na miasto, a wróciwszy do domu pragnął zjeść obiad jak się należy, ale pani z córkami była na wizycie i obiadu nie było.
— Ha! pomyślał, może to dygnitarze nie powinni i jadać...
I z temi słowy, zapalił fajkę...
— Firanki! firanki! woła wpadając do salonu w kapeluszu na bakier pani Radczyni!
— Co się stało?..
— Jakżeż ty możesz kopcić z tej nieznośnej fai, kto widział żeby Radca palił fajkę... kto?
— Jakto więc dygnitarze nie jedzą, nie sypiają... nie palą... nie tego — a cóż, u miljon djabłów, robią ci dygnitarze!?
— I nie klną tak nieprzyzwoicie, dodała ironicznie pani radczyni.
— I nie klną!!? A niechże ich najsiarczystsze!..
Trzasnął drzwiami i wyszedł...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Siedział samotny i było mu smutno. Przed nim jakiś fatalny papier urągał mu kolumnami cyfr.
Był to rachunek, czyli rejestrzyk, jak mówiła pani Radczyni.

1)   Komorne za kwartał 
 Rs: 300
2)   Wydatki na obiady, przyjęcia i t. d. 
 Rs: 572 k. 30
3)   Liberja dla Jaśka i dla stangreta 
 Rs: 075
4)   Powóz i zaprzęgi 
 Rs: 802
5)   Ubranie córek i moje 
 Rs: 407

— Ach! Boże! mówił do siebie pan Bartłomiej, jeszcze pół roku... a Psią Wólkę djabli wezmą,