Strona:Klemens Junosza - Rozbójnicy w Warszawie.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porządnym kupcom pierwszej gildyi, wołając: pieniądze albo życie!!
Nie będzie też artykuł niniejszy sprawozdaniem teatralnem z owych straszliwych „dramideł,“ co niedziela oglądających światło teatralnych kinkietów, — nie, bądźcie o to spokojni, co innego mamy na myśli...
Przecież możemy z dumą powiedzieć, że powierzchowna przynajmniej, zewnętrzna cywilizacya wciska się do nas oknami i drzwiami jak dym — i że bądź co bądź jesteśmy do pewnego stopnia bardzo postępowymi ludźmi, ztąd też i średniowieczny zbójca w czerwonej koszuli, z młotem lub toporem w dłoni, byłby niemożliwym anachronizmem.
Anachronizmem, ponieważ dziś nikt się w czerwony kolor nie stroi, ani też z toporem po ulicy (jeżeli nie jest cieślą) nie chodzi, — niemożliwym zaś dlatego, że posiadamy agentów bezpieczeństwa i porządku publicznego, którzy takiego Rinaldiniego schowaliby do ula...
Z tych przeto racyj rozbójnicy warszawscy nie są uzbrojeni i ubierają się jak wszyscy zresztą śmiertelnicy, częstokroć nawet podług najnowszych paryzkich żurnalów, a ponieważ ulica nie przedstawia dostatecznego pola do działań, przeto operują w salonie, w teatrze, w sklepie, gdzie się da zresztą.
Ponieważ wiedzą, że samo życie ludzkie nie przedstawia żadnej wartości materyalnej i że na żadnej giełdzie sprzedać go nie można, przeto dali już pokój starożytnemu wykrzyknikowi „la borsa o la vita“ i powiadają tylko: «la borsa o la borsa,» pieniądze albo pieniądze!
Ludzi biednych nie uważają wcale za ludzi nawet. I w samej rzeczy cóż im po biedaku, który jako cytryna zeschnięta na żaden sposób wycisnąć się nie da.
Jeszcze jest jedna cecha charakterystyczna, wyróżniająca rozbójników dzisiejszych od zwyczajnych opryszków.
Opryszek mieszkał w lesie i występował jako opryszek. Napadnięty wiedział aż nadto dobrze, z kim ma do czynienia i jeżeli posiadał odpowiednie po temu siły, lub też broń, wtedy występował do walki, w której miał