Strona:Klemens Junosza - Romans i powieść.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieje... ale wszystkie te przypuszczenia nie sprawdziły się wcale.
Po czterech czy pięciu miesiącach nieobecności, pani Tomaszewska powróciła do swego domku w towarzystwie wysokiej, suchej, jak tyczka chmielu, starej panny. Jednocześnie z kolei przywieziono dwie maszyny do szycia i masę rozmaitych pudeł i tłomoczków. Już teraz nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że młodej kobiecie sprzykrzył się stan wdowieński, i że wychodzi zamąż, a dla pośpiechu, na dwóch maszynach będzie szyła wyprawę. Aptekarz z pocztmajstrem, dwaj najdomyślniejsi ludzie w całej Europie, obnieśli tryumfalnie tę wiadomość po mieście i wzbudzili podziwinie ogólne swą trafnością poglądów i wybornym zmysłem spostrzegawczym. Panna Filomena, córka kasjera miejskiego, która od lat trzydziestu liczyła się w szeregach panien do wzięcia, nie mogła powstrzymać okrzyku oburzenia i zgrozy.
— Jakto!? Jeszcze mogiła tamtego trawą nie zarosła, a ona nowych związków już szuka! Więc taka to jest trwałość uczuć kobiecych, takie przywiązanie! Aczkolwiek ten odludek, niech mu tam Bóg przebaczy, był sobie zwyczajny odludek, jednak zawsze mąż, Ha! któż mu kazał zwrócić swe uczucia ku istocie tak płochej... sam sobie winien. Gdyby był trafił na kobietę z sercem, z poświęceniem, ta niezawodnie, nosiłaby po nim wieczną żałobę.
Nadmienić tu należy, że panna Filomena, mówiąc o osobie z sercem i poświęceniem, siebie samą miała na myśli, a co się tyczy wiekuistej żałoby, nosiłaby ją niezawodnie, gdyż w czarnej sukni zbyt bujne jej wdzięki nie wydawały się tak rażąco.
Wszyscy oburzali się na biedną kobietę; referentowe, adjunktowe, naczelnikowe nawet. Tłusty jak pulpet podsędek, usłyszawszy tę nowinę, założył ręce na brzuszku i rzekł z uroczystą, pełną namaszczenia powagą.
— Mówcie, państwo, co chcecie, gadajcie mi o niestałości uczuć, o zbrodniach, kradzieżach, obelgach słownych i czynnych, o płochości kobiet i defraudacji okowity, a ja wam powiadam, że nie masz nic mądrzejszego nad prawo! Co tylko szelmostwo ludzi wymyśleń może, ono to z góry naprzód przewidziało, ograniczyło i obwarowało.
Nie myślcie zaś, że tylko złodziej, kontrabandzista, lub zbrodniarz był przedmiotem jego pieczołowitości; w nieograniczonej dobroci i troskliwości swojej, potrafiło ono zabezpieczyć pamięć umarłych mężów nawet, i wyznaczyło wdowie termin prekluzyjny do wylewania choćby pozornych tylko żalów. Mówicie państwo, że pani Tomaszewska za mąż idzie, a nawet, z tego co słyszę, wnoszę, że ona leci zamąż, że na dwóch maszynach gałganki już szyje. Nie przeczę, że taką być może jej intencya; nie przeczę, że pamięć poczciwego odludka już w niej wygasła, ale za pozwoleniem, mościa dobrodziejko! zachowania żałoby po nieboszczyku odludku strzeże mądre prawo, gdyż artykuł odnośny opiewa, że żadna wdowa przed upływem dziesięciu miesięcy od daty zgonu męża, w sepulturze wyrażonej, nie ma prawa iść zamąż; inny zaś artykuł już nie opiewa, ale ryczy, że każdy ksiądz, któryby przed upływem terminu wyżej rzeczonego, ślub dać się poważył, ulegnie najsurowszej karze dyscyplinarnej. W obec tego, nie obawiajcie się państwo, że wdowa ubliży pamięci nieboszczyka, albowiem przed terminem zamąż nie wyjdzie, a po terminie prawo najabsolutniej zezwala jej wejść we wszelkie związki małżeńskie.
Argumentacya podsędka nie przypadła do gustu pannie Filomenie, która twierdziła uparcie, że w sercu wdowieńskiem, trwać powinna wieczna, dozgonna żałoba, że nie ma na świecie dwóch miłości, ani trzech ani dziesięciu, tylko jedna.
Podsędek wzruszył ramionami i odrzekł, że widocznie ilość miłości jest rzeczą zbył małoważną, skoro wszystko przewidujące prawo nie ustanowiło w tym względzie maksymalnej granicy.
Długo trwała ożywiona dyskusja na ten temat. Panny doletnie wyjawiły pod tym względem zdania najsurowsze, kanceliści zaś, sekretarze i w ogóle bezżenni, byli przekonania, że młoda wdowa nietylko może ale i powinna wyjść zamąż, ażeby uszczęśliwić i siebie — i jeszcze kogóś naturalnie.
Mijały dnie i tygodnie, lecz jakoś o weselu słychać nie było i szczęśliwy narzeczony z Warszawy nie przyjeżdżał; natomiast pewnego, a bardzo wczesnego poranku, nie meldowany nawet, do buduaru pani burmistrzowej, do owego sanktuarium, do którego sam głowa, ojciec i gospodarz miasta nie be z ostrożności zwykł wchodzić, wpadł jak bomba, zadyszany Fajwel Makagiga, pierwszy krawiec damski na całą okolicę, i załamawszy ręce z wielkim płaczem zawołał:
— Proszę, wielmożnej pani, wsistko psiepadniało!
— Co? jak?
— Oj! waj! nieścięście! My wsistkie jesteśmy zgubione!
— Co ty pleciesz? gałganie. — Po coś tu wlazł? wołała rozsrożona prezydentowa, zarzucając na