Strona:Klemens Junosza - Romans i powieść.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

majstra, lecz i tu droga była najeżona rozmaitemi przeszkodami.
Jeden majster, spojrzawszy na wątłego i delikatnego chłopczyka, odrzekł że to „chuchro„ do niczego nie zdatne; drugi oznajmił że lalek, paniczów co w szkołach byli do rzemiosła brać nie warto, bo z nich więcej fanaberyj i fumów, aniżeli pożytku... u trzeciego miejsca nie było...
Kilka dni chodziła matka z dzieckiem napróżno, aż wreszcie znalazła jakiegoś biednego stolarza na Lesznie, który zgodził się wziąć chłopca do terminu.
— Biedne to jakieś dziecko — rzekł — ale zdaje się, że spokojne i dobre... Biorę go więc, przy heblu i pile wyzdrowieje on i rozrośnie się... a że na wiórach będzie sypiał, pod warsztatem, to moja pani bajki!.. Insze wióry to takie miękkie, jak puch, i nieboszczykom w trumnach wiórami ścielą, a czy im to źle, czy nie śpią spokojnie, aż do sądnego dnia... Ot co tam, moja pani, kuso widzę koło was, ale nie trza płakać, w Bogu nadzieja, a w torbie chleb! Zawsze już pani będzie lżej. Ja chłopcu jeść dam, przyodziewek dam, a jak doczekamy, za pięć lat, to go na czeladnika wyzwolę i aby się tylko szanował, a statkował — to proszę pani chleb pewny... Przez stolarzy świat nie będzie, a czy tu czy tam, kołysek, stołów, krzeseł zawsze potrzeba. — I bez trumny nie obejdzie się nikt, a choć teraz blacharze dużo fuszerują, ale świat jeszcze do szczętu nie zgłupiał! — nie każdy chce po śmierci leżyć w puszce, jak śledź angielski...
Chłopiec z ciekawością rozglądał się po warsztacie, Marynia płakała cicho...
— Ej, ej — rzekł kiwając głową stary stolarz, znać to moja pani żeś z lepszego nibyto stanu.. urzędniczka jaka pewnikiem... Znam ja was, znam. Przychodziły tu już takie z dziećmi... jedna miała nawet na sobie aksamitne okrycie... Biedne wy ludzie, biedniejsze niż my rzemieślnicy — bo my poprostu sobie żyjemy, a u was?.. Z wierzchu świeci się coś niby, a w domu bieda aż piszczy... No, no, tylko nie brać sobie tego do serca, bom nie w złości mówił, owszem przez życzliwość żeby panią pocieszyć...
— Pocieszyć?
— A no tak... tak, moja pani, żebyś nie żałowała dziecka, bo nie ma czego dalibóg... będzie z niego człowiek taki dobry jak inni, a może i lepszy, bo na małem poprzestanie, piąć się nad stan nie będzie... Lepiej to dla niego, dużo lepiej, tem bardziej, że i nauka mu szła nieosobliwie.
— Ha! — wola Boża! szepnęła Marynia — bierz go pan i bądź dla niego jak ojciec.
— Ma się rozumieć moja pani, że tak... Jak on dobry będzie to marnego słowa nie usłyszy, ale niechno co zwojuje, to mu takie chrzciny sprawię, że będzie w siódmem niebie słychać...
Od tego dnia „synuś“ przestał nosić mundurek, a natomiast przypasał gruby fartuch płócienny i pod okiem starego majstra wziął się do hebla.
Wdowa po odludku, osłabiona, znękana i cierpiąca przeniosła się wraz z córką na Rybaki i obie jak mogą, zarabiają igiełką na życie.
Teraz lżej im cokolwiek; kłopot o żywienie i ubieranie chłopca już ustał, największy wydatek ubył...
W niedzielę „synuś“ przybiega aby się z matką i babką nacieszyć; czasem przychodzi także stary stolarz z Leszna, który chłopca bardzo polubił, a gdy dostrzeże potrzebę, to biednym kobietom w pomoc z małą pożyczką przychodzi.
Na Rybakach od samego rana zgiełk i hałas biedni ludzie uwijają się jak mrówki w olbrzymiem mrowisku, ze starej świątyni panny Maryi rozlega się poważny, melodyjny odgłos dzwonów, a Wisła toczy nieustannie swe fale, żółte, mętne, i kołysze ciężkie berlinki, które się przy jej brzegu rozsiadły...
Słońce wzbija się wysoko, przyświecając rybakom i piaskarzom — i jasnym promieniem zaglą da do ubogiej stancyjki pracownic.
Marynia marzy o swym synu i rozmyśla nad tem, że w słowach starego stolarza była gorzka, ale szczera prawda...
Dnie, które upływają, są już ostatniemi kartkami powieści jej życia. Kartki te są jakieś lepsze, jaśniejsze, gdyż ozłaca je słaby promyczek nadziei — nadziei lepszej doli dla dziecka...

KONIEC.