Strona:Klemens Junosza - Romans i powieść.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakim sposobem „synuś“ dostał niebieski mundurek i zaczął się uczyć w gimnazyum — opisywać nic będę.
Za długiem byłoby wyliczanie wszystkich ofiar, poświęceń i prywacyj, ze strony obudwóch biednych kobiet, które kosztem zdrowia własnego okupywały przyszłość tego dziecka. Długą, a co prawda i niezbyt zajmującą, byłaby ta szczegółowa kronika niedoli i walki nierównej pomiędzy dwoma bezsilnemi prawie istotami a losem twardym, nieubłaganym i ciężkim jak głaz grobowy...
Marynia szyła dniami i nocami gdyż matce oczy zaczęły posłuszeństwo wymawiać, szyła za najmniejsze pieniądze, dla biednej klienteli, dla służących, byle tylko potrzeby dnia opędzić, byle na kawałek chleba zarobić.
Handlarze uliczni wykupili już od niej wszystko co jeszcze do spieniężenia być mogło, nawet ślubna obrączka musiała zostać sprzedaną, na zaspokojenie jakiejś pilnej potrzeby. W ubogiem mieszkaniu nieszczęśliwych kobiet nie pozostało już nic a nic, coby im mogło ubiegłe, lepsze chwile życia przypomnieć.
Rzadko też matka z córką o tych lepszych momentach mówiły. W położeniu ich wszelkie wspomnienia szczęścia były rażącym i bolesnym kontrastem, wywoływały one tylko łzy i jakiś gorzki żal do świata, do ludzi... Nieraz, wczesnym rankiem, gdy na ulicach pusto jeszcze było, Marynia wchodziła do kościoła i padłszy na kolana błagała o zmiłowauie — o cud, nie dla siebie samej — ale dla matki, dla dziecka.
Czasem godzinę całą przepędziła zatopiona w modlitwie, przenosząc się duchem w świat lepszy, w świat nieograniczonego spokoju i szczęścia, ale obowiązek budził ją z tej ekstazy... opuszczała więc progi kościelne i biegła do domu, do pracy.
Gdy się termin opłaty szkolnej za syna zbliżał, można było widzieć nieszczęśliwą matkę, jak z rumieńcem wstydu i upokorzenia na wynędzniałej twarzy, biegała od redakcyi do redakcyi, prosząc aby jej dziecko z ofiarności publicznej korzystać mogło.
Łzy tamowały jej mowę... wstyd ją palił a jednak prosiła... bo już jej tylko ten sposób wyjścia pozostał...
Marzyła, że syn, otrzymawszy edukację, da sobie radę na świecie, nie będzie cierpiał niedostatku, lecz przeciwnie wybije się wysoko, stanowisko zdobędzie...
I to marzenie rozwiało się także jak mgła.
Chłopiec zdolności wybitnych nie posiadał, coraz bardziej szła mu nauka oporem, pomimo że pracował jak mógł, aby lekcye zadane odrobić. Potknął się kilkakrotnie na łacinie, na greckim, promocyi nie dostał.
Poszła do szkoły, z żalem ciężkim w sercu, sądząc że coś wybłaga, wyprosi, ale jakże?.. Dano jej tylko życzliwą radę, aby w inny jakiś sposób zabezpieczyła los dziecka, gdyż chłopiec ten, pomimo usilnych starań i pilności, rady sobie w szkołach nie da, że czas tylko próżno tracić będzie...
Odeszła zrozpaczona. Nowy cios ugodził w jej serce zbolałe.
Obie z matką nie mogły tego zrozumieć dla czego ich „synuś“ głowy niema; są przecież inni chłopcy, stokroć gorsi od niego, łobuzy, urwisy, których pełno na spacerach, ślizgawkach; tamci nie pracują, nie męczą się nad książką i idzie im jakoś nauka... a biedny „synuś” nieraz do północy ślęczy, nieraz nad łaciną aż płacze i dobrych stopni niema!..
Matka mówi, że to niesprawiedliwość, babka jest zdania, że brak szczęśeia. Za jakieś grzechy ciężkie Bóg im szczęście odebrał i coraz nowe, coraz cięższe krzyże na nie zsyła.
Opłakały obie dolę swego „synusia“ — ale trzeba było przecież coś z nim zrobić... Skoro nie sądzono mu było uczonym zostać, niechże przynajmniej rzemieślnikiem będzie, niech pracą rąk na kawałek chleba zarabia...
Rozpoczęła się tedy wędrówka od majstra do