Strona:Klemens Junosza - Romans i powieść.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rzecz się wyjaśniła; przyczyną wielkiego przerażenia i przestrachu, jakiemu uległ pierwszy na całe miasteczko krawiec damski, był znak wywieszony na ustronnym domku, z napisem „magazyn strojów damskich”.
Wobec tego faktu wszystkie przypuszczenia co do zamiarów wdowy upadły. Stało się jasnem, że nie szyje wyprawy, nie zamierza wychodzić za mąż, lecz bierze się do pracy aby, w niej znaleźć środki utrzymania życia.
Przeciwko takiemu postanowieniu nawet sama pani prezydentowa nie miała nic do zarzucenia i radziła krawcowi aby się pogodził z faktem dokonanym... Tak też podobno uczynił.
Domek na ustroniu często odwiedzany był przez piękną połowę miasteczka, z początku panie dążyły tam głównie przez ciekawość, potem z przyzwyczajenia. Dobra, staranna robota zadawalniała wszystkich, klientela wzrastała, i nie należało do osobliwości widzieć karetę lub powóz z okolicy zatrzymujące się przed „magazynem”.
Wdowa zupełnie i wyłącznie oddała się zajęciu; w skromnej, a zawsze czarnej sukni, z wyrazem cichego smutku na twarzy, pracowała po całych dniach, a w święto, zwłaszcza w lecie, brała dziecko za rączkę i prowadziła je za miasto, w pole, do lasku, a najczęściej na cmentarz, na grób otoczony kwiatami i zielenią. Nieraz wdowa przesiadywała tam godzinami całemi w zamyśleniu, podczas gdy dziecko rwało kwiatki lub goniło motyle miedzy grobami...
W domku niezmieniło się nic; ten sam ład i porządek wewnątrz, ten sam ogródek utrzymany zawsze starannie, pełen kwiatów i zieleni. Lata biegły, na skroniach stęsknionej, osieroconej pracownicy zaczęły się ukazywać przedwcześnie włosy srebrne — a dziecko wyrosło na panienkę piękną, dorodną, uśmiechającą się do życia, w którego wiosnę właśnie wchodziła. Otóż i cała historya domku na ustroniu; krótka, prosta powszednia, a smutna jak życie, którego pasmo przeważnie z szarych jest nici splecione.
Do historyi domku i ludzi w nim zamieszkałych jeszcze jeden tylko szczegół dorzucić należy i jeszcze jedną wprowadzić osobę. Czytelnik, jeśli przypomina sobie początek niniejszego opowiadania, osobę ową już poznał.
Jest to młody człowiek, który uszczęśliwiony z polepszenia losu, spieszył podzielić się radosną nowiną z najbliższymi sercu. Ci najbliżsi, to właśnie wdowa po odludku i jej dorodna córeczka. Do nich on dążył, do nich spieszył, z niemi chciał się swojem szczęściem podzielić.
Sierota od lat wczesnych, prawdziwe dziecię niedoli, nie wiele miał jasnych chwil w życiu.
Wśród obcych, w twardej szkole niedostatku przepędzał młodociane lata; o własnych siłach szkoły przeszedł, a aczkolwiek nie mógł dobić się wyższej nauki, posiadł jednakże wykształcenie średnie, które uzupełnił czytaniem pięknych dzieł swojskiej literatury. Pani Tomaszewska była mu krewną daleką, jako dzieciak jeszcze bywał u jej rodziców, potem odwiedzał ją w domku na ustroniu i przylgnął do tego domku sercem całem. Przyjeżdżał tu nieraz na wakacye i z młodszą od niego o lat kilka Marynią bawił się wesoło w ogródku. Gdy starsza już była, przywoził jej książki, zajmował ją rozmową o poezyi, o sztuce i sam nie wiedział kiedy i jak przywiązał się do tego dziewczęcia.
Naturalnie, że braterska miłość dwojga dzieci, z czasem zamieniła się na inne, żywsze i gorętsze uczucie. Matka widząc budzącą się w sercu córki miłość, nie przeszkadzała rozwijać się temu uczuciu. Było dla niej jasnem, że Wiktor zostanie przybranym jej synem i że będzie uczciwym i godnym towarzyszem i dozgonnym opiekunem Maryni.
Serdecznie powitano tak miłego gościa, pani Tomaszewska ucałowała go jak syna, a Marynia zapłoniona jak wiśnia, wyciągnęła do niego obie rączki... z gorącem, wymownem spojrzeniem.
Młody człowiek był jednak jakby zakłopotany, jakby nie swój, widocznie coś mu ciężyło na sercu, coś chciał powiedzieć — a nie śmiał...
Zauważyła to Marynia i kiedy po obiedzie wyszli oboje do ogródka i usiedli w cienistej altance, zapytała o przyczynę smutku.