Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, stryjenko, już, ale to tylko dlatego, żeby za parę tygodni było „jeszcze,“ potem znów jeszcze i tak do nieskończoności.
— Naprawdę? — zapytała.
— Najzupełniej seryo.
— W takim razie witam cię, kochany kuzynku, serdecznie!
Ucałowałem jej ręce.
— Opowiadaj teraz — rzekła — wszystko po kolei, od początku, jak było... Jakże ci się podobała Białka?
— Panna Krystyna...
— Ja się o Białkę pytam.
— Prześliczna, zwłaszcza oczy... Jak żyję nie widziałem takich oczu.
— Ech! zdaje ci się tylko, cóż osobliwego? oczy jak oczy.
— Stryjenko, nie godzi się doprawdy!...
— Nie godzi! dobry sobie jesteś. Ja przecież znam Krysię doskonale: bardzo dobra i miła dzieweczka, ale przecież nie żaden fenomen.
— Jak dla kogo.
— Ach, więc dla ciebie... Wiesz co, doprawdy, śmiać mi się chce!
— Z czego?
— Z twoich przechwałek.
— Alboż chwaliłem się kiedy?
— Przypomnij sobie naszą rozmowę przed wyjazdem twoim do Białki; może już zapomniałeś? jeżeli tak, gotowa jestem powtórzyć ją.
— Pamiętam aż do najdrobniejszych szczegółów.