Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie przeczyłem, nie rozumiałem nawet dokładnie, co gadatliwy gospodarz opowiadał, a myśl moja była wcale nie przy kartach. Zadawałem sobie pytanie, po co my przyjechaliśmy do tego nieszczęsnego bankruta, który zmartwienia swoje i troski usiłuje zasłonić maską sztucznej, udanej wesołości? Czy nie lepiej było pozostać w Białce i przepędzić te kilka godzin w towarzystwie pań... panny Krystyny raczej?
Ciągle ta panna Krystyna! Jestem widocznie zdenerwowany jeszcze i rozstrojony po podróży, a może i chory, skoro zaczynam marzyć na jawie, bo dotychczas nic podobnego nie doświadczałem.
Widocznie śnię, bo oto popełniam znowu błąd kapitalny. Gospodarz wybucha śmiechem, a pan Marcin przygląda mi się uważnie i pyta:
— Co ci jest, kochany panie Janie?
Zapewniam go, że nic mi nie jest. Mam tylko ból głowy i czuję jakby znużenie.
Nareszcie gra się kończy, na moje szczęście. Sądzę że pojedziemy, ale gdzie tam! czeka nas jeszcze kolacya. Siadamy do stołu we trzech tylko: pan Marcin, gospodarz i ja.
Pani nie pokazuje się, a pan Karol daje nam do zrozumienia, że z kobietami tak zawsze, lubią się stroić i potrzebują na to bardzo wiele czasu...
Gospodarz bawi nas jak może, pan Marcin podtrzymuje rozmowę, ja nie odzywam się prawie. Już dobrze po dziesiątej odjeżdżamy, wyści-