Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zapewnić, że nie jestem obłąkany, nie rzucam się na ludzi, nie kąsam i nie drapię.
— Ależ.
— Przyłóż dłoń do mego czoła, policz uderzenia pulsu, a przekonasz się, że nie mam gorączki.
— W takim razie dla czegoż.
— Dla czego mówię, że umarłem? Bo rzeczywiście tak było. Nie dziw się i słuchaj dalej do końca, a nie spodziewaj się jakich nadzwyczajności, opowiem ci historję prostą, pospolitą, zwyczajną.
— Zaciekawiasz mnie coraz bardziej.
— Wiesz, że byłem ciężko chory. Odwiedzałeś mnie nieraz w szpitalu, przynosiłeś mi książki, gdy jeszcze mogłem czytywać. Widziałem cię pochylonego nad mojem łóżkiem, widziałem twoje oczy pełne współczucia i uśmiech nienaturalny, ten uśmiech, który mamy zwykle dla kandydatów do blizkiej podróży na cmentarz. Czasem widywałem cię dobrze: postać twoja rysowała się przed oczami mojemi, jasno czasem znów jakby przez mgłę, przez drobniutką i gęstą siatkę. Przypominam sobie te szczegóły i nieraz myślę o nich: śni mi się często szpital; słyszę jęki chorych, widzę pochylających się nademną lekarzy, biały kornet, otaczający łagodną twarz siostry miłosierdzia, czuję ostrą woń karbolu, słyszę stąpanie posłu-