domknięte okno, a za każdem tego płomyka drganiem, na ścianach, na pułapie, na piecu, ukazywały się cienie ruchome, fantystyczne, dziwaczne.
Od mosiężnego świecznika, zawieszonego u pułapu na grubym postronku, od profilu Abusia, z głową na dłoniach opartą, od wiszącej na rogu szafy kapoty, od staroświeckiego krzesła z poręczami, od wszystkich przedmiotów, znajdujących w izbie, padały cienie szczególne.
Pająk wydawał się na cieniu jak potworny polip o pięciu wyciągniętych odnogach, Abuś jak olbrzym w fantastycznym stroju, kapota przybierała kształty czarownicy, krzesło z poręczami robiło wrażenie zwalisk starożytnego zamku, i wszystkie te cienie w miarę migotania płomyka świeczki ruszały się, uderzały jeden na drugi, jak gdyby wyzywając się do walki.
Była to istna sarabanda cieniów; Abuś nie widział jej, i tem lepiej dla niego, człowiek o delikatnych nerwach mógłby się przestraszyć — takie one były niezwyczajne i potworne.
Świeczka dopalała się, marne istnienie łuta łoju i odrobiny bawełnianego knota dobiegało do końca, tak, jak wszelkie zresztą istnienie.
Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/238
Wygląd
Ta strona została skorygowana.