Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzień był niezadowolony. Gniewał się, że w miasteczku niema pożądnego wina, ani likierów, żądał, żebym sam pojechał, wybrał co dobrego i przywiózł. Ja na takie rzeczy nie znawca, więc przyjechawszy do miasteczka idę wprost do Abrama. Stary to żyd, już ze trzydzieści lat ma sklep. Mówię tedy, mój Abramku takiego i takiego pana mam, kładź na furę co masz najlepszego i jedź do Podgorzałki, pokaż mu niech sam wybiera.
Pojechał tedy Abram z przeróżnemi butelkami, kontent, że piękny grosz utarguje, ale gdzie tam. Dwie butelki wybrał tylko, a Abramowi wymyślał od trucicieli, prawie, że go za drzwi nie wyrzucił.
Abram klął okrutnie po żydowsku, a na dziedzińcu przy ludziach, tak się już po naszemu odzywał nie pięknymi wyrazami o młodym dziedzicu, że powtórzyć tego nie wypada. Skrupiło się na mnie.
— Czyś mi pan na szykanę przysłał tego łajdaka, truciciela, szachraja? Wiedz pan, że ja żartować z siebie nie pozwolę i że w jednej chwili możemy się rozstać na zawsze.
Usiłowałem tłomaczyć się.
— Proszę mi nie mieć za złe, mówiłem, chciał pan wina, ja na to znawcą nie jestem, poleciłem więc Abramowi, żeby co ma najlepsze i najdroższe przywiózł.