wielkie, a w kasie pieniędzy brakło, sprzedaży zaś bałem się robić, bo mi do tego upoważnienia nikt nie dał... więc tak szło, trochę z pachtu, trochę z młyna, łatało się biedę z wielkim trudem i mitręgą.
Nareszcie zjawił się i dziedzic. Piękny kawaler, włosy czarne jak kruk, trochę kręcone, mowa okrutna, głowa do góry, ano, pan, na swoich śmieciach, nie ma co mówić. Przyjechał z kilkoma panami. Oczywiście poszedłem zaraz do niego, żeby mu się przedstawić i zdać raport o stanie gospodarstwa, jak to czyniłem zawsze dawniej ile razy pan Kajetan powracał po dłuższej nieobecności do domu.
Młody pan dziedzic siedział przed gankiem na ławce, zaś panowie, którzy z nim przyjechali weszli do pokojów — zwiedzali je szczegółowo, mierzyli ściany i podłogi.
— Przedstawiłem mu się.
— Słyszałem, słyszałem, rzekł, o panu. Pozwól pan, że mu się przypatrzę.
— Nie wiem odrzekłem, coby osobliwego we mnie być mogło.
— No, mówili mi, że pan jesteś człowiek uczciwy, więc dla tego chcę się panu przypatrzyć. W Warszawie, w naszym kantorze takich bardzo mało.
— Co kraj to obyczaj.
— Proszę. Nie wiedziałem.
Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/195
Wygląd
Ta strona została skorygowana.