ruszek, miał blizko siedmdziesiąt lat. Siwy, szczupły, wygolony starannie, zawsze ubrany czarno; wyglądał jak senator, chociaż był tylko assesorem na emeryturze. Pedant, formalista, prawnik, istny mól zasuszony w bibule, palił namiętnie cygara po sześć groszy i pijał kwaśne wino węgierskie, dowodząc, że ani lepszego, ani bardziej pożytecznego dla zdrowia trunku nie było, nie ma i nigdy nie będzie.
Chwaliłem owe piekielnie mocne cygara, delektowałem się kwaśnem winem, od którego mnie porywały dreszcze, bo czego człowiek zakochany dla swej bogdanki nie zrobi — zabawiałem staruszka rozmową o rzeczach poważnych. To jest właściwie, on rozmowę prowadził, ja zaś słuchałem; kiwałem głową, potakując, uśmiechając się, stosownie do okoliczności; czasem w porę, czasem nie w porę, jak się zdarzyło. Szło to jednak jakoś.
Podczas pierwszej wizyty była mowa, przez grzeczność dla mnie zapewne o pogodzie i o gospodarskich kłopotach, na drugiej dyskurs kręcił się koło hypoteki.
Nie znam ja cudzych, ale moja własna obcą mi nie jest, umiem ja na pamięć, co zresztą nie trudno, bo tak tytuł własności jasny, jak szkło, bo dziedziczny od pradziadka, opisanie granic, nic łatwiejszego.
Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/156
Wygląd
Ta strona została skorygowana.