rę, ani brunetka, ani blondynka, tylko szatynka.
Rozmawiałem z nią dużo i, jak mi się zdawało, zdołałem jej się przypodobać i nie tylko jej, ale i ojcu, prosił, żeby u nich bywać, co też przyrzekłem i obietnicy dotrzymałem zaraz na drugi tydzień poszedłem w nowym garniturze, z nadzieją w sercu, że skończy się narerzcie czas moich utrapień i że znajdę nareszcie to, do czego tęskni moja dusza od tak dawna.
Jeżeli powiedzałem, że panna podobała mi się, to powiedziałem za mało, ja byłem nią zachwycony, zakochałem się w niej tak dalece, że już nic nie zajmowało mojej myśli, tylko ona jedna, bezpodzielnie.
Mogłem też mniemać, że uczucie moje nie było bez wzajemności. Ile razy przyszedłem witała mnie przyjaznym uśmiechem i uściskiem dłoni, rozmawiała ze mną chętnie o różnych przedmiotach. Widocznie miałem do niej szczęście.
Jak już powiedziałem, do czego ja mam specyalne szczęście. I to jeszcze dodać muszę, że wszelkie dotychczasowe niepowodzenia moje i nieszczęścia mogłem przynajmniej nazwać po polsku — to zaś ostatnie miało się nazywać po łacinie.
Trzeba specyalnego szczęścia, ojciec panny Marceliny był to bardzo szanowny sta-
Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/155
Wygląd
Ta strona została skorygowana.