Noc była mroźna, księżycowa, niebo wyiskrzone; pod stopami przechodniów, pod płozami sań skrzypiał śnieg — a tego śniegu była massa, gdzie okiem rzucić wszędzie biało i biało aż do lasu, który czerniał z oddalenia, niby szeroka rama, obejmująca skromny wiejski obrazek.
We wsi gdzieniegdzie błyszczały jeszcze światła w chatach, a w dużej karczmie na skraju wioski położonej, wszystkie okna były oświetlone jaskrawo, z zewnątrz zaś dolatywały dźwięki skrzypiec, basetli i bębenka.
Na tle czerwonem szyb rysowały się sylwetki par tańczących bez upamiętania, zawzięcie; profile starszych gospodarzy i kobiet siedzących przy długim wązkim stole.
Na drodze ku wsi wiodącej słychać było głośny brzęk dzwonków i janczarów, czwórka siwych koni, biegnących wyciągniętym kłusem ciągnęła eleganckie sanie.
Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/131
Wygląd
Ta strona została skorygowana.