Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go, na małą pensyę i niedużą ordynarję, jabym go chciał zgodzić bez żadnej pensyi, ale to trudno. Zresztą niech kosztuje, aby tylko był. Czy ja nie prawdę powiadam?
— Prawda, aby był.
— Od jutra?
— Od jutra... niech będzie od jutra, a teraz zostaw mnie w spokojności.
Mordko wyszedł.
Nadeszła zima, śniegi wielkie spadły i pokryły pola i łąki, drogi były kopne, trudne do przebycia. Między opłotkami na wsi, poza wzgórkami na polach, pod lasami i w lasach potworzyły się istne góry śniegowe. Pan Bolesław siadywał przy oknie; godzinami całemi patrzył na tę wielką, bezbrzeżną niemal białość. Niekiedy gdy od jasności rozbolały go oczy, brał okulary niebieskie, ale nie na długo, patrząc bowiem przez nie doznawał uczucia zimna; zdawało mu się że ta ziemia zastyga i zamiera w lodowych okowach. Widocznie jednak widok śniegu przyjemność mu sprawiał, bo ciągle do okna wracał.
Był teraz zupełnie samotny, ciotka Petronela bowiem opuściła go i odjechała, wezwana przez jedną z licznych siostrzenic. Młoda osoba wychodziła za mąż, niezbędne przygotowania do tego ważnego aktu, szycie wyprawy, sprawianie sreber, porcelany, futer