swoja rzecz, ale dla tego, że sprowadza nieszczęścia, najczęściej niespodziewane, nagłe, spadające na człowieka, jak grom z pogodnego nieba.
W niedzielę wszystko działo się dobrze, poczciwie, normalnie; dziedzic od trzech miesięcy nieobecny, Agata była w miasteczku na odpuście, Kulbacki u pisarza kancelaryi gminnej na preferansie. Mordka pojechał do swego familjanta na wesele. Wszyscy się zabawili, poszli spać dość późno, spoczywali dłużej niż zwykle.
Mordka przyjechał dopiero nad ranem, rozespany, ziewający i wyglądał tak, jak gdyby mu i pachciarstwo i wszelkie interesa i samo nawet życie obrzydło.
Wyprzągł szkapę z biedki, a sam chciał się położyć i wypocząć — gdy wtem wietrzyk na swoich lotnych skrzydłach, przyniósł mu dźwięki trąbki pocztowej. Drgały one w czystem powietrzu wrześniowego poranku, coraz donośniej, brzmiąc jużto nutą pocztowego sygnału, jużto skoczną melodyą zawadyackiego krakowiaka.
Mordka drgnął, odrazu senność go odbiegła, wyraz znużenia i apatyi zniknął z jego twarzy i ustąpił miejsca zaciekawieniu. Bystre oczy pachciarza zwróciły się w stronę, z której dźwięk dochodził, umysł zaczął kombinować, snuć domysły, kto to nadjeżdża?
Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/11
Wygląd
Ta strona została skorygowana.