Strona:Klemens Junosza - Pogodny zachód.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mej jednej, niepodobieństwo. I tak źle i tak niedobrze, a jednak trzeba było coś postanowić.
— Czyż nie miałaś pani kogoś bliższego z rodziny, wreszcie z sąsiadów życzliwych?
— Gdzież tam panie: rodzina nasza szczupła rozproszyła się zupełnie, a sąsiedzi mieli tyle własnych kłopotów, że trudno było żądać, żeby się cudzymi interesami zajmować mogli... Wprawdzie byli tacy, którzy chcieli przyjść z pomocą, lecz tymi chęć wyzysku i obłowienia się groszem sierocym kierowała.
— Takich nigdy nie brakło.
— Znalazł się jeden jegomość, podobno nawet nasz kuzyn daleki i sam mi swoje usługi ofiarował; obiecał wszystkiem się zająć, podatki i towarzystwo opłacić, gospodarować najuczciwiej i dochody mi oddawać. Cóż miałam robić? zgodziłam się.
— I zostałaś pani oszukaną.
— Niestety, najfatalniej.
— Ten pan, o którym wspomniałam, osiadł w majątku moim, a ja zabrawszy siostrę z dzieckiem, wyjechałam do Warszawy. Biedna obłąkana z każdym dniem stawała się słabszą, niknęła prawie w oczach; trzeba ją było otaczać wszelkiemi wygodami, prowadzić kuracyę dość kosztowną, a tymczasem, wedle relacyi mego pana zarządcy, majątek żadnego dochodu nie dawał. Znalazłam się w niedostatku i kłopotach. Bóg wie jaki los spotkałby nas, gdyby nie zacny jeden prawnik, przyjaciel mego nieboszczyka męża; on w krytycznej chwili przyszedł mi z pomocą, usunął owego jegomości, zaprowadził administracyę od siebie, objął wszystkie interesa prawne i nareszcie sprzedał oba majątki, jak na owe czasy, dość korzystnie. Byłyśmy przynajmniej pod materyalnym względem zabezpieczone jako tako; ja swoją część otrzymałam w gotowiźnie, fundusz zaś mej siostry i córki jej nieletniej ulokowano w banku. Kilka lat przeszło nim się to wszystko uregulowało. Anielcia, siostrzenica moja, chodziła na pensyę, a biedna jej matka dogorywała powoli, jak lampa, gdy w niej oliwy zabraknie...
— I umarła?
— Umarła na moich rękach, z uśmiechem na twarzy wydała ostatnie tchnienie. Na Powązkach znalazła nareszcie odpoczynek.
— Więc pani zostałaś jedyną opiekunką sieroty?
— Tak; Anielcia pozostawała przy mnie stale, my dwie tylko pozostałyśmy z całej rodziny... Bóg mi świadkiem, panie, że chciałam dla tego dziecka zgotować najpiękniejszą przyszłość. Nietylko poczucie obowiązku skłaniało mnie do tego, ale i najtkliwsze, najserdeczniejsze przywiązanie. Ja kochałam to dziecko jak własne i ona także przywiązała się do mnie jak do matki... Niestety, niezawsze życzenia i zamiary nasze urzeczywistniają się. Mam na sumieniu Anielcię.
— Jakto? — zapytał Olchowiecki — nie rozumiem pani...
— Jeszcze chwileczkę cierpliwości, a przekonasz się pan, że sama, ja sama złamałam jej życie i uczyniłam ją bardzo, a bardzo nieszczęśliwą...
Mówiąc to, pani Konarska była bardzo wzruszoną, powieki jej zaczęły drgać nerwowo, powstrzymywała łzy, które gwałtem cisnęły jej się do oczów. Przestrach jakiego doznała, klęska, a wreszcie i samo opowiadanie wstrząsnęły nią do głębi.
Nie mogła dłużej panować nad sobą, oparła głowę na rękach i rozpłakała się jak dziecko.
— Niechno pani dobrodziejka uspokoi się, spocznie trochę — rzekł pan Jan — toż to już dzień zupełny. Trzeba odpocząć koniecznie, na pomówienie znajdziemy jeszcze dość czasu. Zostawiam panią tutaj i proszę nie poddawać się smutkom; Bóg dał, Bóg wziął i znowuż dać może.
Z temi słowy Olchowiecki wyszedł z pokoju. Zaraz udał się na folwark, obejrzał swe gospodarstwo, a po chwili wsiadł na konia i pojechał do pogorzeliska. Ani jeden budynek nie ocalał... cały folwark spalił się doszczętnie. Gdzieniegdzie tliły sie jeszcze głownie, biały, gęsty dym wydobywał się z gromady belek zwęglonych. Wójt z nieodstępnym pisarzem badał przyczynę wypadku, chłopi kijami rozrzucali węgle w nadziei, że może jaki kawałek żelaza, albo pieniądze stopione, w nich znajdą.
Z jakiej przyczyny ogień wybuchnął, ktoż mógł zgadnąć? Noc była przecie, wszyscy spali, nawet wartownicy, którzy w nocy nad bezpieczeństwem wioski czuwają, ocknęli się dopiero wówczas, kiedy im łuna czerwona zajaśniała przed oczami.
Olchowiecki zręczne pytania to temu, to owemu zadawał, sądząc, że dowie się prawdy, że powód wypadku odkryje, ale daremnie. Nikt nic nie wiedział. Służba folwarczna twierdziła, że ogień był wszędzie zgaszony; o podpaleniu zaś rozmyślnem mowy być nawet nie mogło.
Zwykle złość lub zemsta skłania zbrodniarza do podłożenia ognia pod strzechę, a któż i za co miał się mścić na spokojnemi kobietami?
Chłopi rozeszli się do domów, parobcy zaś, fornale i w ogóle cała służba ze spalonego folwarku, wzięła się do uprzątania pogorzeliska. Zalewano tlejące jeszcze głownie, wyciągano opalone belki, cegłę, słowem, energicznie wzięto się do roboty.
Pan Jan zarządził wszystkiem, jak u siebie i poczynił przygotowania aby jaknajprędzej przynajmniej mieszkania dla parobków, stodoły i obory odbudować. Wysoko już wzniosło się słońce, kiedy do domu powrócił. Wjechawszy na dzie-