Strona:Klemens Junosza - Pogodny zachód.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
POGODNY ZACHÓD.
OBRAZEK WIEJSKI,
przez
Klemensa Junoszę.

W gładkiej powierzchni stawu przeglądał się blady księżyc, zawieszony na wysokościach wśród gwiazd, las czarny szemrał poważnie, a wierzby, długim szeregiem przy grobli stojące, kąpały w wodzie swe wątłe, smutnie zwieszone gałązki. Stare to były wierzby, wypróchniałe, poszarpane, pokrzywione dziwacznie. Niejedna z nich na połowę rozdarta, zdawała się urągać śmierci gałązkami młodemi; piorun ją rozszarpał i osmalił, wiatr gałęzie połamał, a ona jednak miała jeszcze dość siły, aby istnieć i wydać z siebie nowe pędy zielone i świeże.
Powiadają, że z takiej wierzby fujarka dźwięczniejsze ma brzmienie, ale że też tylko smutne i rzewne piosenki można na niej wygrywać.
Wierzby rosły przy grobli, a ta grobla była kapitalna, wysoka i długa. Tradycya niesie, że usypali ją ongi dawno, bardzo dawno, niewolnicy turcy — że przez długie lata wozili tu i nosili ziemię i faszynę, aż nareszcie wznieśli ów potężny wał wśród mokradli i skrócili tym sposobem drogę z Zabłocia do Olchówka o połowę blizko. Może też owe wierzby pokrzywione szumią zawsze tak smutnie, że grunt w tem miejscu krwawym potem przesiąknął i łzami, ale ktoby tam o tem myślał. Smutnie szumi wierzba, bo już dola jej taka, bo ją na płaczkę Bóg stworzył i nad wodami szumieć jej kazał.
— Każda drzewina, panie, ma swoje prawo, mówił mi raz pewien chłop stary: kolczata gruszka miedzy pilnuje w polu, sosnina piasków strzeże, a olcha stoi między błotami, niby bocian i patrzy na dusze „omentrów“, co po śmierci jak błędne ogniki po bagnach latają...
Lecz zostawmy w pokoju, grusze, wierzby, olchy i duszyczki „omentrów“ nieszczęśliwych, a natomiast rozejrzyjmy się po okolicy, o ile na to blade światło miesiąca pozwala... Lśni się gładka powierzchnia stawu i połyskuje migotliwie, lśni rzeczka wśród łąk, czarno rysuje się las i szereg wierzb pokrzywionych przy grobli. Na polach pusto już, bo żniwa tylko co ukończone, a zboże ludzie zwieźli do stert i do stodół. Cisza jakaś uroczysta panuje wśród tej pięknej nocy jesiennej; nawet gadatliwy młyn przestał trajkotać... tylko lekki wietrzyk igra swobodnie; trąca gałązki wierzb i olch, zaszeleści między brzozami na cmentarzu, to liść zeschły na ziemi potrąci, to kogutka na wieżyczce kościelnej poruszy, to znowu wodę pomarszczy na stawie, aż wreszcie, syty zabawą i figlem, do lasu na wypoczynek ucieknie.
Wszystko zdaje się drzemać, i las i pola i wody i wioska, rozrzucone nad stawem i dworek biały otoczony wieńcem topoli wysokich.
Ta uśpiona wioska zowie się Olchówka — a po za nią znajduje się niewielki folwarczek. Zabudowania gospodarskie stoją nieco opodal, na wzgórzu; dworek zaś bliżej stawu, do połowy prawie w cienisty ogród się schował. Nizki on