Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 31 —

Nawet major wyszedł ze swego ukrycia i zapomniawszy o niedawnej sprzeczce, stanął obok doktora.
Najwięcej szczegółów miał aptekarz.
— Wiecie państwo, — mówił, — że ja od dwóch miesięcy już, co mówię od dwóch miesięcy? od dwóch lat! wiedziałem że tak się musi skończyć.
— Z czegóż to pan wnosiłeś?
— Proszę państwa... z wielu objawów, co mówię z wielu? z mnóstwa! Nieboszczyk bywał u mnie często w aptece, a nawet nieraz wstępował tak sobie, bez żadnego interesu, na pogawędkę, na kieliszek wódki, którą nie chwaląc się, przyrządzam wcale nieźle... co mówię nieźle... wybornie!.. artystycznie!
— Zawsze ją czuć jakąś miksturą, — wtrącił major.
— Są różne gusta... mój panie majorze i różne smaki. Jest pański gust, delikatny, wykształcony i jest także gust grenadyerski. Dla jednego pachnie olejek różany — dla drugiego terpentyna... co kto lubi... co kto lubi... co mówię kto lubi? raczej powinienem powiedzieć, jak do czego kto przyzwyczajony!
— Panie Szwarc, — odezwała się burmistrzowa, — odłóż pan na później tę dysputę o gustach; mieliśmy przecież coś o tym biedaku usłyszyć?
— A prawda! o nieboszczyku Szelążku. Bardzo trafnie nazwała go pani prezydentowa biedakiem, bardzo słusznie... Właśnie przed godziną robiłem pastylki od robaków; wiecie państwo te takie skuteczne... co mówię skuteczne?! te cudowne pastylki! gdy wtem wpada Jankiel, ten rudy, faktor... i powiada że się Szelążek zastrzelił!! Wielki Boże! krzyknąłem z przerażenia, i tak jakoś machinalnie, bez żadnej ukrytej myśli, spojrzałem do książki kontowej... Trzydzieści sześć rubli pozostał mi dłużny... tak, trzydzieści sześć