Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 29 —

wając się z ławki, — to niepodobieństwo! to nie może być!!
— Niestety... kochany doktorze! to fakt... przed godziną otrzymałem o tem wiadomość od wójta. Dziś rano jeszcze był na folwarku, wydawał ludziom dyspozycye... wybierał się w pole. Później zamknął się w swoim pokoju — i... niezadługo usłyszano wystrzał... Ludzie zbiegli, się wyłamali drzwi... już nie żył. Wpakował sobie w usta dwa naboje loftek.
— Straszna rzecz; straszna rzecz... — powtarzał doktór któżby się spodziewał?
— Wójt sam przyjechał z tą wiadomością. Powiadam ci doktorze, — że z płaczem opowiadał szczegóły tej katastrofy...
— Co za powód? co za przyczyna tak rozpaczliwego kroku?
— Zapewne wykryjemy to na śledztwie; podobno zostawił jakieś listy...
— Żony muszą pilnować, żeby sobie także nie odebrała życia, — wtrącił podpisarz.
— Możeby lepiej zaraz pojechać, — rzekł doktór, — być może że nieszczęśliwej kobiecie pomoc potrzebna?
— Nie; — pojedziemy jutro. Ta biedaczka ma już jaką taką opiekę. Mówił mi wójt że zaraz po wypadku, o niczem nie wiedząc, nadjechał sąsiad nieboszczyka, Zawalski z Woli, i zajął się nieszczęśliwą — dzieci odesłał do siebie do domu, sprowadził lekarza...
— Dla czegóż po mnie nie posłał?
— Bliżej miał po tamtego. Straszne rzeczy!.. doprawdy straszne rzeczy!.. Ona nietęgiego zdrowia, dwoje dzieci... bez zasobu, bez funduszu.
— I podobno massa długów, — wtrącił podpisarz.
— Rzeczywiście.