Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —

— O! jestem tego pewna... że go nie wyrzucisz — wolisz cierpliwie czekać aż on ciebie wyrzuci.
— Nie dam się... — rzekł flegmatycznie.
— Ty się nie dasz? z takiem usposobieniem, z takim temperamentem!! Ależ on cię sprzeda dziesięć razy i pieniądze weźmie — a ty nawet wiedzieć o tem nie będziesz... Ty nawet gotów jesteś zaprzyjaźnić się z nim, w karty grywać! kieliszkiem się trącać!!
— Dlaczego nie? Jeżeli człowiek porządny...
— Mój mężu, ty mnie chcesz do grobu wpędzić! ty mnie umyślnie tak drażnisz...
— Broń Boże... życzę ci lepiej niż sądzisz.
— Więc dlaczego takie rzeczy mówisz?
— Naprzód dlatego, że nie mam zasady nienawidzieć człowieka, który mi dotychczas nic złego nie wyrządził — a powtóre że jestem ojcem córki dorastającej.
— Brońci?! cóż nasza Brońcia ma do tego?
— Różnie bywa na świecie... Słyszę że ma to być człowiek młody... któż wie czy nie zechce wejść do naszej rodziny? — a jeżeli chłopak uczciwy to pobłogosławię...
— Nie ty pobłogosławisz tylko ja! bo córka do matki należy. Zresztą i ja nie pobłogosławię!... dość mam już doktora! dość, dość tej rozkoszy! Póki młodszy to biega za praktyką i ani chwili w domu nie posiedzi — jak zaś starszy to pozwala żeby mu inny lekarz osiedlał się pod bokiem. Mieć męża flegmatyka i wiecznie pełną sień chorych żydówek i płaczących dzieci — to wcale nie rozkosz! Moja Brońcia warta trochę lepszego losu...
— I... nie wydziwiaj, bo nasz los nie jest bardzo zły. Masz co jeść, w czem chodzić.
— To samo ma każda sługa; ostatnia wyrobnica nawet za swoją pracę dostaje łachman na grzbiet i pożywienie.
— Przyznaj że cokolwiek gorsze, aniżeli twoje...