Strona:Klemens Junosza - Pachciarz XX wieku.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czego człowiek, panie dobrodzieju, staje, zdejmuje czapkę i powiada: — Słowo honoru są rzeczy, o których nie śniło się filozofom.
— Ale cóż to takiego?
— Co? Telepatya, Weronisiu! te-le-pa-tya! Uważasz! telepatya.
— Tylko tyle?
— Bagatela! mało jeszcze? a wiesz-że ty, co to jest ta telepatya?
— Zapewne coś do telepania się: jakiś nowy a niepraktyczny wózek, do którego zamiast koni, zaprzęga się blaszankę nafty i niby na tem można jechać... Już czytałeś mi o czemś podobnem kiedyś...
— Ha! ha! telepatya i wózek! Ładny wózek, a wreszcie, biorąc w znaczeniu przenośnem, można to do pewnego stopnia uważać za wózek... ale na takim wózku daleko się zajedzie, ha! ha! moja Weronisiu, bardzo daleko...
— Widzisz, żem się domyśliła odrazu.
— Akurat! trafiłaś jak kulą w płot! Telepatya, moja kochana, jest to sposób, że się tak wyrażę, przenoszenia myśli na odległość.
— Jakżeż to na odległość? z głowy do stodoły, czy z piwnicy do głowy?
— Z głowy do głowy, moja pani.
— Nie rozumiem.
— Więc ci wytłomaczę możliwie najprzystępniej i spodziewam się, że chociaż to wyższa kombinacya naukowa, jednak zdaje mi się, że mając to wytłomaczone na przykładzie, zrozumiesz. Otóż wyobraź sobie, że naprzykład ja, twój mąż, siedzę u siebie w kancelaryi, palę fajkę i tego...
— Wyobrażam sobie, jakbym cię widziała: palisz fajkę, robisz masę dymu i tylko patrzeć kiedy uśniesz.
— Nie, za pozwoleniem twojem, wcale nie usnę.
— Ale uśniesz, jak zwykle.
— Otóż na złość nie usnę! gdyż myślę, a myślę dlatego, że mam o czem. Potrzebuję na gwałt kilkuset rubli, ale to tak na gwałt, że rób co chcesz!.. Otóż tu, uważasz, przychodzi mi z pomocą telepatya...
— Więc to widać jakaś żydowska...
— Co znowu?! słuchajże-no dalej, bo to niezmiernie ciekawe. Natężam myśli moje z całej siły, mocą woli pcham je do miasteczka, do tego domu, co jest w rynku, wprost do Berka. Jest noc. Berek śpi pod pierzyną, tylko trochę jarmułki widać z betów. To mi nie przeszkadza... Pcham mu forsownie w głowę moje myśli, poruszam jego mózg, jego ducha, jego inteligencyę! Berek zaczyna się drapać... Nie krzyw się duszko, to działanie telepatyi... Berek jeszcze śpi, ale ona już działa; on już słyszy wyraźnie, jakiś głos wewnętrzny, który mu powiada: — Berku, Berku, nie bądź ty takim twardym szelmą, nie bądź bezdusznym kamieniem i wyzyskiwaczem. Weź to do serca; porządny obywatel potrzebuje pieniędzy. Daj mu natychmiast na rachunek żyta... natychmiast... Wyłaź z pod pierzyny, zaprzęgaj szkapę do biedki, jedź do niego i nie jedz, nie odwłócz gałganie, nie pij, nie śpij, kieliszka szabasówki nie weź do ust, dopóki mu pieniędzy nie dasz. Jeżeli nie uczynisz tego, co ci rozkazuję, natychmiast, brzydka słabość zamieszka w twoim brzuchu, ból w kościach, kolka w boku... a po śmierci zobaczysz gałganie takie miejsce, co ma siedemdziesiąt tysięcy ścian, a w każdej ścianie siedemdziesiąt tysięcy szpar, a w każdej szparze siedemdziesiąt tysięcy brzydkich robaków. Wysilam wolę coraz bardziej, coraz potężniej — żyd się przeciąga, wstaje, ubiera się, idzie do stajni... Nie upłynęło pół godziny już wyjechał, rano już jest u mnie. — Niech pan sprzeda mi trochę zielonego żyta. Ja udaję, że nie mam chęci, drożę się, bo wiem, że kupić musi, żeby nawet pękł. No i ostatecznie kupuje, płaci i dobrze płaci. Teraz rozumiesz, duszko, co to jest telepatya?
— Podziwiam cię mężu, zkąd ci takie wesołe koncepta przychodzą...
— To nie koncept, kochanie, to najnowszy wynalazek — rzecz niesłychanej doniosłości...
— A, jeżeli tak... to może-byś zatelepał do Ignacego, żeby się posagu zrzekł i wziął naszą Zosię tak jak jest...
— Dlaczego nie? Sprobować można, jak cię kocham, sprobuję.