Strona:Klemens Junosza - Pół dnia w życiu modnych małżonków.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Prolog.

...I powiedziała mu czarującym, dźwięcznym głosikiem, podobnym do śpiewu niebianek, głosem co zdał się wychodzić z lutni archanielskiej: — jesteś nudny i nieznośny.
I tem okiem przeczystem, w którem malowały się nieskończone skarby miłości, okiem z najpiękniejszego szafiru, oprawnego w ametyst w formie migdału, okiem co tak uroczo odbijało niebo jej serca, spojrzała na... półmisek, na którym spoczywało zarumienione na rożnie, smaczne ciało indyczki nadzianej truflami, (Zostawia się, a raczej niezostawia domyślności czytelnika, że właśnie siedzieli przy stole).
...I rączką białą jak papier welinowy, drobną jak dłoń dziecięcia, a miękką i delikatną jak puch łabędzi, rączką której paznogcie różowo-przezroczyste, lśniły się jak rubiny, tą rączką której żyłki turkusowe rysowały się w najcudniejsze arabeski, i która mimowolnie wzywała usta ludzkie do pocałunku, rączką oną nałożyła na swój talerz sporą porcję indyczki.
— I łza — perła wypływająca z djamentowych ócz krynicy, uroczysta przedwiestnica tęsknoty, smętna posłanniczka żalu lub uniesienia, — zabłysła na jej źrenicy, wywołana szlachetną tęgością... musztardy angielskiej...
— I rumieniec, syn skromności, tej córki niebianek, ten pierwiosnek kwiatu uczuć niewieścich, a błyskawica burzy serdecznej, której łza jest deszczem, jak róża przez dziecię swawolne na białą lilję rzucona, żywym szkarłatem krwi umalował lilję jej twarzy gdy spojrzała na... statuę Apollina Belwederskiego, mistrzowską kopję, świeżo sprowadzoną z Rzymu, która rozkosznie spoczywała w niszy umyślnie przyrządzonej.
— I jakaś luba nieznana omdlałość, właściwa istotom nerwowym i eterycznym, owładnęła ją — gdyż była nasyconą.
— I ruchem pełnym wdzięku, powstała z siedzenia, bo obiad już się skończył.
— I drżąca i rozpłomieniona, zbliżyła się do towarzysza biesiady, i na jego czole złożyła rozkoszny pocałunek, pełen żaru — prawem dozwolonego.
— Czytelniku! to wszystko działo się pomiędzy modnem małżeństwem.
— On — pocałował jej rączkę, z całą czułością męża dobrze wychowanego. Wstał od stołu, powolnym i ociężałym krokiem udał się do swego pokoju i zapalił cygaro.
Ona — z książką roztwartą usiadła blizko niego.
On paląc cygaro, oddał się głębokim dumaniom: głowę oparł na ręku, a twarz jego poważna i myśląca, wiernie malowała całą wagę i znaczenie jego myśli.
Nastała chwila uroczystego milczenia.
Po dość długich reflekcjach, on spojrzawszy na żonę z czułością, głosem pełnym głębokiego przejęcia i przeświadczenia, powiedział jej te słowa pamiętne: „dobry był dziś obiad.“
I zadowolony takiem wynurzeniem swoich wrażeń, rzucił się na wygodną kozetkę — głowę, natłokiem myśli brzemienną, oparł o miękkie wezgłowie, ręce