Strona:Klemens Junosza - Obrazki z natury - W powodzi kwiatów, Gdy konwalje.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wulsyjnym ruchem zerwałam z siebie zegarek, broszkę i pierścionki i rzuciłam je na kolana chorej; mama nie broniła mi tego. Poczciwa, zawołała stróżkę, dała jej pieniędzy, kazała kupić węgli, chleba i mięsa i posłać po doktora. Odeszłyśmy aż wtenczas, gdy się już ogień palił w piecu, gdy małe dwa dzieciaki z chciwością zatopiły zęby w świeżych bułkach.
Mama nic nie mówiła do mnie, tylko, gdyśmy wróciły już do domu, gdy ja wieczorem w zwykłe zamyślenie wpadłam, zbliżyła się do mnie pocichutku, pocałowała w czoło i rzekła:
— Wszak prawda, duszko, jacy nieszczęśliwi są tamci?...
Więcej nic mama nie rzekła, ale ja zrozumiałam całą doniosłość tej prostej a wymownej nauki, wiem, co mama chciała powiedzieć.
I rzeczywiście, Bóg dobry dał mi los godzien zazdrości. Od dzieciństwa samego stąpałam po różach. Jedyne dziecko rodziców, wypieszczone, ukochane, miałam i mam wszystko, czego mogę zapragnąć. Nie żałują mi niczego, tros-