Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 370 —

— Obłąkana — powtórzył — zapewne... Tak się to nazywa... Myśmy wszyscy potrosze obłąkani... A ostatecznie, gdzie masz taki „mózgometr“, któryby wskazał, że dane indywiduum ma tyle a tyle stopni wyżéj, lub niżéj normalnego poziomu zdrowego rozumu? Jakże tę linijkę nakreślisz?
— Czy znana jest panu historya téj biedaczki? — spytałem.
— Naturalnie, że znana... Zwyczajna to historya, i jeżeli sądzisz, że znajdziesz w niéj coś bardzo szczególnego, to się grubo zawiedziesz... Tam szło wszystko w logicznym porządku, skutki wynikały z przyczyn tak samo, jak starość z młodości, śmierć z życia...
— Ależ przyczyna, jaka była przyczyna? — spytałem
— Naturalnie, że była przyczyna, bo cóż bez niéj? Otóż ja tę moją pacyentkę znam oddawna, od bardzo dawna ją znam. Panną ją jeszcze pamiętam, bywałem w domu jéj rodziców. Mieli oni mały folwarczek. Nie fortuna to była, nie majątek, ale żyli jakoś... W dworku u nich było czysto i powiem nawet, że dostatnio. Ojciec napoleończyk, kochał się w książkach historycznych i w sztychach, któremi wszystkie ściany poobwieszał... Matka lubiła znów nadewszystko pieśni i te jedynaczce swojéj śpiewała... Cóż tak patrzysz na mnie? chcesz zapewne powiedziéć, że nudzę i od przedmiotu odbiegam?...