Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 328 —

Berek zaś nosił ją wysoko, z dumą, że takie skarby w niéj posiada. Nie miał szczęścia do handlu, nie miał majątku, ale uczoność miał i honory?
Pytałem go jakie mianowicie honory?
Uśmiechnął się i brodę pogładził.
— Pan się na tém nie zna, — mówił, — do tego trzeba miéć inszą głowę.
Wytłómaczyłem mu, że nie mogąc swéj głowy na inną zamienić, postaram się natężyć wszystkie siły umysłu, aby zrozumiéć, chociaż w części, znaczenie tych splendorów jakie na Berka spływają.
— Niech pan nie myśli, — mówił, — że ja chodzę do téj wielkiéj szkoły, gdzie dużo żydów się zbiera. Nie, na co mi to? Tam chodzą more-morejne i wszystkie z wielkiem fanaberyem — ja między nimi byłbym ostatni. A na co ja mam być ostatni? My mamy małą krawiecką bóżniczkę — tam jestem piérwszy! Do mnie schodzą się przyjaciele w szabas, albo w święto, my sobie śpiewamy. Ja jestem znawca na koszerne wino — ja byłem dwa razy w Biały u rabina — ja znam różne sposoby na dyabła... No, czy to jeszcze mało honoru! A prócz tego to ja ciągle czytam.
— I naturalnie, Berek rozumie wszystko co czyta?
— Ha! ha! co pan dobrodziéj powiada! Kto może rozumiéć wszystko co w książkach jest? Mało kto. Chyba wielkie rabiny, którzy mają taki spo-