Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 297 —

Jojna; ubrany był w atłasowy żupan, przepasany pasem jedwabnym, pod pachą trzymał czapkę z kuny z aksamitnym kołpakiem, a w prawéj ręce tackę, na któréj leżał jakiś biały piernik... Prosił o przyjęcie, — do saméj ziemi się kłaniał, życzył nam obojgu lat setnych i szczęścia.
I Bartłomiéj i Szymon i kilkunastu chłopów gospodarzy ze wsi i wszyscy parobcy, służba cała do pokoju wtargnęła z życzeniami, w których tyle było serca, tyle szczerości, żem się z trudnością mógł od łez powstrzymać. Dla tych dobrych ludzi, ciotka w dużéj izbie czeladnéj ucztę wyprawiła. Sprowadzili sobie muzykanta ze wsi i po chwili do uszu naszych dolatywał gwar rozmowy, odgłos skrzypiec i głośne przytupywanie tańczących.
— Niech się bawią — rzekła ciotka — niech tańczą do samego rana. Pustelnia już dawno, dawno nie słyszała muzyki.
Helenka w białéj sukni, w mirtowym wianku na skroni, wyglądała jak urocze, nadziemskie zjawisko. Patrzyłem na nią w zachwyceniu, tak mi się piękną wydawała...
Czém zasłużyłem sobie na takie szczęście?
Wziąłem ją za rączkę, poszliśmy na chwilę do izby czeladnéj, do tańczących. Za nami wsunęła się ciotka i ksiądz. Przywitano nas okrzykiem radości, a Bartłomiéj miał do nas mówkę, za którą