Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 292 —

rajem — i nieraz zadawałem sobie w duchu pytanie, czém zasłużyłem na takie szczęście? Bo istotnie byłem zupełnie szczęśliwy — szczęśliwy bez miary, bez końca, bez granic... Jednego wieczoru, o szaréj godzinie, nim światło przynieśli, zacząłem rozmawiać z Helenką, to o tém, to o owém, aż wreszcie wypowiedziałem jéj to, co oddawna nosiłem już w sercu. W jakie wyrazy ubrałem to moje wyznanie, nie wiem, nie pamiętam — to mi jednak z pamięci nie wyjdzie, żem ją wziął za rączkę, że ona téj rączki z mojéj dłoni nie starała się wyswobodzić, że słuchała wyznania, nie przerywając ani jednem słowem — i że przyrzekła mi być moją, moją na zawsze...
Gdy ciotka Barbara weszła do pokoju ze światłem, spojrzała na nas uważnie i badawczo... Widocznie spostrzegła moje wzruszenie i prześliczne rumieńce Helenki. Zdaje mi się, że się chciała zapytać co się stało — ale nie dałem jéj przyjść do słowa, powiedziałem wszystko i prosiłem o błogosławieństwo.
— Ona sierota, ja sierota, niech więc ciotka matką naszą będzie...
Nie zgodziła się odrazu. Oponowała.
— Zastanów się Leonardzie — mówiła — pomyśl... tyś bogaty, ona biedna, sierota, a przytém prawie jeszcze dziecko. Pomyśl, że możesz znaleźć partyę lepszą.