Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 268 —

— Skoro panna Helena — rzekłem — jest skuzynowana z ciocią, a zatem i ze mną.
— No, nie bardzo... Jest wprawdzie powinowactwo, ale dalekie.
— Szkoda — odezwałem się — jako jedynak nie miałem rodzeństwa, byłbym więc bardzo szczęśliwy, gdybym znalazł siostrzyczkę.
Dziewczę zarumieniło się jeszcze bardziéj, a ja oczu od niéj oderwać nie mogłem. Ów apetyt wilczy, który przed chwilą tak mi się dawał we znaki, zniknął; ledwie dotykałem potraw, któremi ciotka Barbara częstowała mnie ciągle. Byłem milczący i onieśmielony. Ciotka, jak się późniéj dowiedziałem od niéj saméj, przypisywała to doznanym w ciągu ubiegłéj nocy i dnia dzisiejszego wrażeniom. Zdawało jéj się, że żałować zacząłem powziętego postanowienia, że przerażała mnie myśl pozostania na zawsze w téj Pustelni, w sąsiedztwie owéj smutnéj sukcesyi po Gozdawach, owéj wielkiéj trumny, co przez trzy pokolenia mieszkańca się nie mogła doczekać.
— Proszę cię Leonardzie, jedz — zachęcała ciotka — bądź łaskaw; jeszcze nie odpocząłeś dobrze po podróży, a dziś obszedłeś całe gospodarstwo, sfatygowałeś się, zmęczyłeś, więc potrzebujesz posiłku.
— Jużem głód zaspokoił — rzekłem.
— No, jeżeli zawsze tak jadasz, to dziw do-