Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 237 —

sy, co się na mchach i na paprociach perliła... Słowa chłopa jednak dużo do myślenia mi dały.
— Eh, mój człowieku — rzekłem — nie takim ja bojący jak się wam widzi, skoro człowiek sumienie czyste ma, to się lada czego nie lęka.
— Dyć prawda... i księża podobnie na kazaniach powiadają... a przecie, choć i na panowym dziadku i na tamtych, znowuż niby ojcach dziadkowych, krzywdy ludzkiéj ani przekleństwa nijakiego nie było... marnieli nieboraki jak na urząd, żaden tu swoich kości nie położył, żaden na cmentarzu, na poświęconéj ziemi nie spoczywa, jeno Bóg wie nie gdzie...
— Dlaczego?
— Moc boska... kto je ta zgadnie?... Wieczne odpoczywanie daj im Boże, ale oni i po śmierci spokoju nie mają... Ja ta nie widziałem na swoje oczy, ale insze ludzie widzące są, to powiadali...
Tu chłop urwał nagle i zamilkł.
— Cóż powiadali? co powiadali? — spytałem do najwyższego stopnia zaciekawiony — powiedz-że mi człowieku, przecież to krewni moi, pradziadowie... wiedziéć więc chcę...
— Eh! wielmożny panie, strach nocą takie rzeczy gadać... złe wszędzie jest na zgubę ludzką dybiące, a najbardziéj ku północkowi moc jego... ale skoro pan tak molestuje, to i powiem... Kole Pustel-