Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 235 —

Wielmożny pan pewnie ze słodkością serca jedzie, jako do swojaczyzny swojéj, do dziadkowego gruntu; a ktoby ta do gruntu ze słodkością serca nie szedł?... Już taki chyba z nieba samego je przykaz, że człowiek, na to mówiący, do ziemi ciągnie. Choć ona nie zawdy przychylna, o nie zawdy panie! Człek upracuje, umolestuje, umęczy się do ostatniéj kropli potu... a ona nie urodzi i głód wypadnie przymierać... i jużby chciało się pomstować i przeklinać, ale gdzieby ta kto świętą ziemię przeklął!... Niechno jeno wiosna przyjdzie... już człowiek, jak ptak na skrzydłach na pole-by leciał, już do niéj, do onéj ziemi z pługiem, już z broną, już z ziarnem... bo juści naród z téj ziemi świętéj życie ma i nie jest żadna rzecz na świecie, coby z ziemi nie była... a przecie jenszy kawałek ziemi taki będzie, że zawdy...
— Co?
— Et, tak się rzekło... oto niechcący, jako zwyczajnie chłop głupi. Dobrze to powiadają, że podobniéj chłopu cepem młócić, niżeli językiem obracać, bo młóci celne zboże, a co powié to i plewy nie warto...
— Dlaczego mój człowieku? owszem, podobno to chłopski rozum właśnie najlepszy...
— A juści, ale powiadają téż i tak: Chwalił się chłop jeden, że u niego dziedzic bardzo dobry je. A gdzie ten dziedzic? pytają ludzie. Tedy chłop po-