Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 230 —

cicho, równo, póki nie zostanie z niego spalona głowienka... wpół spopielała, wpół czarna.
Patrzy oto człowiek w ten ogień jasny i duma, a myślom się opędzić nie może... Zarzewie wspomnień tli się w duszy, w sercu, rozpłomienia, wybiega uśmiechem na usta, rumieńcem na twarz, albo chmurką na czoło, łzą na oko... i tak całego człowieka ciepłem swojém obejmie, że ani mu się oprzéć, ani obronić nie sposób...
Ileż razy przed tym samym kominkiem siedziałem i rozpamiętywałem chwile ubiegłe, a zawsze te same obrazy snuły cię przed oczami méj duszy... Zawsze stare i zawsze mimo to świéże... A gdyby... gdyby téż spisać owe krótkie dzieje długiego życia, gdyby je przenieść na papiér, duszę w nie tchnąć i myśl, a uwięzione w martwych literach dołożyć do owéj sukcesyi po niegdyś Janie Gozdawie, sukcesyi, którą tak niespodziewanie objąłem...

. . . . . . . . . . . . . . . .

O sobie samym niewiele mam do powiedzenia. Przyszedłem na świat w jakimś białym domu nad Wisłą i pamiętam go jeszcze jak przez sen... Rodzice moi nie byli ani bardzo biedni, ani bardzo bogaci i oboje pomarli wcześnie... Dzieci, prócz mnie jednego, nie mieli. Po śmierci ojca i matki dostałem się wraz z białym dworkiem i kawałkiem ziemi, który do niego należał, pod władzę opiekuna... Był to jakiś daleki krewniak ojca, człowiek niezły, ale