Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 214 —

kotowicz z zaciśniętemi ustami i bardzo złośliwym wyrazem twarzy.
Pelcia wpół leżąc, wpół siedząc na dużym fotelu, trzymała w ręku robótkę...
— Szanowna pani — rzekłem kłaniając się mojéj gosposi — przychodzę dopełnić obowiązku, który mi leży na sercu...
Pani Szwalbergowa spojrzała znacząco na Pelcię...
— Należało to dawno zrobić — rzekła z godnością — dziś może być już zapóźno... ale słucham pana... owszem słucham, nawet bardzo uważnie słucham... Istotnie, przekonywam się sama, że wyrozumiałość moja nie ma granic... Jest bezbrzeżna jak ocean. Olimpcia mi to codzień powtarza...
— Naprzód winienem panią dobrodziejkę przeprosić, że przez czas mego mieszkania tutaj mogłem jéj mimowoli wyrządzić przykrość.
— Ach panie! któryż to z was, mężczyzn, żyje moralnie, nie włóczy się po nocach... to przecież swoja rzecz...
— Przepraszam stokrotnie... Zarazem pragnę podziękować za troskliwość i opiekę, jaką byłem otoczony podczas choroby, i uregulować zaległy rachunek.
— Takich rzeczy panie nie płaci się pie-