Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 203 —

ale to niewiele pomagało; moja gospodyni miała dziwnie lekki sen... Trzeciego dnia, a raczéj trzeciéj nocy, Katarzyna spała bardzo twardo i z konieczności musiałem mocniéj zadzwonić...
Otworzyła mi sama pani Szwalbergowa.
Nigdy w życiu nie zapomnę téj chwili...
Na twarzy zacnéj damy, malowała się szczególna powaga. Było coś uroczystego w jéj postaci. Ubrana w czerwoną flanelową spódnicę, w olbrzymim, białym czepcu na głowie, na ramionach miała zarzuconą wielką kapę zieloną w złote palmy, a w ręku trzymała ogromną lampę. W tym kostyumie wyglądała ona istotnie, jak Dalaj Lama Tybetu w stroju najbardziéj uroczystym.
Bąknąłem dobry wieczór i kilka wyrazów przeproszenia, gdyż onieśmielony byłem jéj wspaniałością.
Odpowiedziała mi na to, że kto trzyma w domu ludzi podejrzanéj konduity, musi się narażać na najgorsze następstwa. Dodała przytém, że nie mogła dotąd zmrużyć oka, gdyż obowiązek matki nakazywał jéj czuwać przy dziecku, cierpiącém w skutek rozczarowań, zawodów i zmartwień...
Dzieckiem tém nieszczęśliwém była ma się rozumieć — Pelcia.
Od tego czasu, pomimo że wracałem bardzo wcześnie do domu, pomimo żem się wyrzekł koncertów, teatru i wszelkich stosunków towarzyskich,